wtorek, 29 marca 2011

Słownik wojskowy

czyli kilka ćwiczeń rozwijających zasób leksykalny oraz wyobraźnię.

Jakie słowa (podane w kolejności alfabetycznej) siły zbrojne definiują następująco?

(Odpowiedzi dyskretnie schowane pod spoilerem. Życzę miłej zabawy.)

1. Rodzaj kamuflażu plażowego powstały w latach 50-tych, nie znalazł jednak zastosowania taktycznego
2. Samobieżny element działań naziemnych, często zamaskowany, występujący stadnie bądź osobniczo
3. Zazwyczaj pionowy, widoczny, palny element krajobrazu o własnościach maskujących (w 2 i 3 kwartale)
4. Niekierowany, samodzielny element mocujący o charakterze rozporowym
5. Poziomy element orientacyjny dalekiego zasięgu
6. Akwen wodny bez większego znaczenia strategicznego
7. Konstrukcja lotnicza nieprzystosowana do lądowania
8. Lotnisko posadowione mobilnie, oddzielone od powierzchni ziemi warstwą wody
9. Indywidualny element wspomagający realizację żywieniowego zapotrzebowania żołnierza
10. Dziedzina naukowo-techniczna niwelująca efekty działań taktycznych żołnierza
11. Płaszczyzna poruszania się wsparcia lotniczego, stykająca się z ziemią na linii horyzontu
12. Zjawisko fizyczne polegające na termicznym psuciu napotkanych przedmiotów oraz personelu
13. Skutek prowadzenia działań na terenie zaminowanym
14. Przeszkoda terenowa o wilgotności 100%
15. Horyzontalna przegroda powodująca niespadanie personelu oraz ich ekwipunku z wyższej kondygnacji budynku do niższej
16. Przedstawiciel roślinności niskopiennej, ułatwiającej działania taktyczne (ułatwia maskowanie ponieważ w sezonie wiosenno-letnim jest identycznej barwy jak kamuflaż)
17. Optyczny element rozpoznania pierwszej linii
18. Urządzenie koordynujące działania taktyczne w czasie




1. Bikini
2. Czołg
3. Drzewo
4. Gwóźdź
5. Horyzont
6. Kałuża
7. Kamikaze
8. Lotniskowiec
9. Łyżka
10. Medycyna
11. Niebo
12. Ogień
13. Pół człowieka
14. Rzeka
15. Sufit
16. Trawa
17. Wizjer drzwiowy
18. Zegarek

niedziela, 27 marca 2011

10.000

10.000 godzin treningu zapewni ci biegłość w określonej dziedzinie. Mało to czy dużo? Wziąwszy pod uwagę fakt, że są to 4 lata 8 godzinnego dnia pracy lub też
10 lat pracy po godzinach, to okazuje się, że na biegłość w wielu obszarach nie mamy aż tak wiele czasu.

Osoba, która każdego dnia wykonuje 10.000 kroków może spalić w ciągu tygodnia nawet 3500 kalorii więcej, niż osoba o średniej aktywności fizycznej.
I to wszystko bez żadnego dodatkowego wysiłku.

Zgodnie z rozporządzeniem (WE) nr 1889/2005 obowiązującym od dnia 15 czerwca 2007 r. wszyscy podróżni wjeżdżający na teren Unii Europejskiej lub
z niego wyjeżdżający, którzy mają przy sobie kwotę 10.000 EUR lub wyższą
w gotówce, są zobowiązani do zgłoszenia przewożonej kwoty właściwemu urzędowi celnemu.

Czułość pojedynczej komórki węchowej psa jest średnio 10.000 razy większa
niż u człowieka.

10.000 lat temu w dziejach Ziemi rozpoczęła się epoka holocenu, która trwa
do dziś.

Naukowcy z Uniwersytetu Drexel i Uniwersytetu Pennsylwania (USA) odkryli,
że woda przekształca związek BaTiO3 stanowiący nanoprzewodnik w nośnik komputerowej pamięci. Związek ten jest ferroelektrykiem. Jego polaryzacja przebiega wraz z magnetyzacją - pozytywny ładunek na jednym końcu, ujemny na drugim. Wykorzystanie tych zdolności magnetycznych to prosta droga do zapisywania i odczytywania danych w mikroskali. Jonathan Spanier, jeden z naukowców pracujących przy projekcie twierdzi, że wykorzystanie zapisu wodnego umożliwi produkcję dysków pamięci o wielkości przekraczającej  
10, 000 TB na 1 centymetr sześcienny. Dla kontrastu, obecne karty pamięci flash pozwalają na maksymalny zapis ok. 5 GB informacji na każdy centymetr sześcienny.

Japonia jest jednym z największych importerów kawy. W samym Tokio działa 10.000 kawiarni, nie licząc maszyn do kawy stojących na ulicach i w biurach.

Każdy neuron ludzkim w mózgu posiada sieć do komunikacji z 10.000 innymi neuronami.

Don Young wygrał w 2009 r. konkurs Half Moon Bay Pumpkin Weigh dynią
o wadze 1658 funtów i zgarnął główną nagrodę- 10.000 dolarów USD.


Po co ja to wszystko wyszperałam? Ano po to, żeby wszystkich czytających poinformować, że na bloga mego skromnego kliknięto 10.000 razy, wpisując
go na listę blogowych ‘dziesięciotysięczników’. Za wszystkie te kliki razem i każdy
z osobna- serdecznie dziękuję kłaniając się w pas klikającym i ciesząc się tym osiągnięciem tak bardzo, jak – nie przymierzając- ten świeżo wypuszczony na wolność żółwik:


( czyli bałdzo bałdzo.)

piątek, 25 marca 2011

Ile pytań, tyle odpowiedzi

O co chodzi chłopom?
Czego Artur Andrus życzy internautom?
Czemu by się dziwił, gdyby był....?

Odpowiedzi na powyższe pytania oraz wstrząsająca historia małego roju pszczółek znajdują się w dzisiejszej odsłonie 'Kącika poetyckiego'.
Zapraszam do lektury.
Smiley

środa, 23 marca 2011

Dowód, czarno na zielonym,

że Marc Twain łebskim facetem był ( w formie cytatów z powyższego elegancko przedstawiony):

Fakty są uparte. Łatwiej poradzić sobie ze statystyką.

Nigdy nie pozwól twojej szkole stanąć na drodze twojej edukacji.

Klasyka, to coś co wszyscy chcieliby przeczytać i czego nikt nie czyta.

Po co wydawać pieniądze na drzewo genealogiczne? Zajmij się polityką, a twoi przeciwnicy zrobią je za ciebie.

Lepiej nic nie mówić i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.

Trzeba poznać fakty zanim się je przekręci.

Ludzie w ogóle nie myślą, oni tylko myślą, że myślą.

Może pan napisać w swojej gazecie, że piszę dramat składający się z czterech aktów i trzech antraktów, oraz że już ukończyłem wszystkie antrakty.

Na grobie Ewy. Adam: Gdziekolwiek była ona, t a m był raj.

Żyjmy tak, żeby po naszej śmierci nawet grabarz płakał.

Wiele jest zbędnych wydatków. Na przykład mur cmentarza. Nikt z stamtąd nie może wyjść, nikt z zewnątrz nie chce wejść.

Nie poszedłem na ten pogrzeb, ale wysłałem uprzejmy list z wyrazami poparcia.

Postępuj zawsze właściwie. Da to satysfakcję kilku ludziom, a resztę zadziwi.

Woda pita z umiarem nie może zaszkodzić.

Bądźmy wdzięczni idiotom. Gdyby nie oni, reszta nigdy nie osiągnęłaby sukcesu.

Lubimy ludzi, którzy bez wahania mówią to, co myślą, pod warunkiem, że myślą to samo, co my.

Najpiękniejsza ze wszystkich tajemnic: być geniuszem i tylko samemu o tym wiedzieć.

Człowiek z nowymi pomysłami jest wariatem, dopóki nie odniesie sukcesu.

Co było do okazania. Smiley

niedziela, 20 marca 2011

58. Stworzenie zwane mężczyzną

Mężczyźni mają wiele przydatnych atrybutów, np.: ręce, uszy, (czasami) zmysł orientacji w terenie. Męskie ręce przydają się, gdy trzeba otworzyć słoik; uszy, aby podtrzymać na ich nosach okulary przeciwsłoneczne; zmysł orientacji w terenie może być przydatny podczas wizyty w hipermarkecie. Całe to dobro nie rekompensuje jednak braku jakże ważnego komponentu-wyobraźni.

Mężczyzna, maszyna prosta, lubi, gdy mu się mówi, co i jak ma robić. Reaguje na nieskomplikowane komendy typu: „Posegreguj śmieci!”, „Prowadź wolniej!”,
„ Staranniej wymawiaj spółgłoskę uderzeniową dziąsłową!”. Długość instrukcji nie powinna być dłuższa niż pięć słów- przy ‘długich’ tekstach faceci się gubią. Ważne, aby podawane one były tonem zdecydowanym, acz spokojnym: wahanie w głosie mogłoby sugerować, że rozkazu można nie wykonać; niepokój w głosie mówiącej będzie odczytany jako asumpt do dyskusji na temat celowości wykonania rozkazu, a nie o to, przecież, chodzi, aby w danym momencie erystykę uprawiać.

Ze względu na powyższe, nie należy spodziewać się, że mężczyzna zrozumie coś tak subtelnego i ulotnego jak aluzja czy skrót myślowy. Jeżeli chcesz się z facetem dogadać, mów wprost, co masz na myśli. Pamiętaj jednak, że maszyny proste nie są w stanie skutecznie syntetyzować informacji, zadbaj więc o przejrzystość
i czytelność komunikatu. Przykład źle sformułowanej komendy: „Idź do sklepu po masło, sprawdź czy mają świeże jajka, kup sześć.” Zdziwienie na twarzy kobiety, gdy jej mężczyzna wraca ze sklepu z sześcioma paczkami masła i tłumaczy, że tyle tego nakupił, bo sprawdził, że mieli świeże jajka, jest zupełnie nieuzasadnione. Męski umysł dokonał analizy polecenia i wyszło mu, że warunkiem sine qua non do zakupu masła w danym sklepie jest posiadanie przez niego w ofercie nabiałowej również świeżych jajek (inaczej mówiąc: gdyby jajek nie mieli, masła też by u nich nie kupił). A że cyfra sześć pałętała mu się po zakamarkach pamięci jako określnik ilości zakupu, więc zastosował.

Aby nadmiaru tłuszczy roślinnych uniknąć, należało komunikat sformułować następująco: „Idź po masło.” (pauza) „Zapytaj, czy są świeże jajka.” (pauza) „Kup sześć świeżych jajek.” (słowo podkreślone w tekście zaznaczamy intonacyjnie w mowie) (pauza) „ Wróć do sklepu.” (pauza) „Kup paczkę masła.” Żelazna zasada komunikacji z mężczyzną mówi, że nieprzekraczalną ilością czasowników w zdaniu jest 1 (słownie: jeden). Tak podane polecenia męski mózg rozumie, a nawet potrafi wcielić w czyn (ku uciesze obu stron).

Brak wyobraźni sprawia, że mężczyźni, aby się czegoś o życiu dowiedzieć, muszą tego fizycznie doświadczyć. Czasami kilka razy (dla utrwalenia). A i tak nie wszystko zapamiętują. (Tak wnoszę obserwując wielokrotnie powtarzane dwufazowe eksperymenty badawcze przeprowadzane przez posiadaczy chromosomu Y. Pierwsza faza badań ma na celu określenie ilości substancji odurzającej o działaniu narkotycznym opisanej wzorem chemicznym C2H5OH, którą męski organizm jest w stanie przyswoić zanim polegnie. Faza druga koncentruje się na studiowaniu efektywnych sposobów niwelowania skutków psychosomatycznych fazy pierwszej.) Dlatego w kontaktach z mężczyznami należy stosować regularne i częste powtórki ‘materiału’ wcześniej omówionego. Najlepiej robić to metodą pozwalającą uruchomić inteligencję kinestetyczną (czyli poprzez działanie), aby zapewnić uczącemu się właściwą dawkę ‘doświadczenia’ lub, jak wolicie, ‘przeżycia’. Repetitio est mater studiorum.

Co mi przypomina, że muszę was pożegnać- wyznaczyłam Wkurzakowi na teraz kolokwium zaliczeniowe z obsługi pralki automatycznej i widzę, że już niecierpliwie nogami przebiera pod drzwiami łazienki.

piątek, 18 marca 2011

A w "Kąciku poetyckim"

"Zapachniało, zajaśniało wiosna, ach to ty!"

O wiośnie praktycznie i sentymentalnie opowiedzą spragnionym rymów czytelnikom Andrzej Waligórski i Julian Tuwim.

środa, 16 marca 2011

57. Miejski survival (2)

Każdy kierowca to powie, że zielone światło zawsze gaśnie za wcześnie,
a czerwone, to się po prostu godzinami świeci, skutecznie uniemożliwiając dalszą jazdę. Sytuacja ma się zgoła inaczej, gdy biedaczyna kierowca próbuje odpalić swą strajkującą maszynę przy akompaniamencie świdrujących dźwięków klaksonów aut stojących za nią. Wtedy ‘zieloność’ światła zdaje się nie mieć końca.

Początkowo reagowałam dość nerwowo i w sposób lekko nieskoordynowany (głównie poprzez obelgi słowne pod adresem samochodu i jego producenta oraz użycie kontrolowanej siły fizycznej w stosunku do tego pierwszego) próbowałam zmusić dalekiego krewniaka Maserati do walki o dystans i prędkość. Później zaczęłam stosować podejście racjonalne ( „ Hmmmm, co by tu jeszcze można wcisnąć?”), ale ono też nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Z upływem czasu udało mi się jednak wyrobić w sobie znieczulicę na ryczące klaksony oraz pewien rodzaj stoicyzmu płynący z uświadomionej niemocy przejęcia kontroli nad maszyną. W efekcie nie robiłam nic, siedziałam w aucie czekając, aż któryś ze zirytowanych panów kierowców tkwiących na pasie przeze mnie zablokowanym zaoferuje pomoc w postaci zepchnięcia mnie na pobocze drogi (i cywilizacji). Zwykle czekałam nie dłużej niż jedną zmianę świateł. Jak tylko zawalidroga (czyli ja) została usunięta, charty i gepardy napędzane mechanicznie ruszały w pościg za własnym cieniem, wypierając mnie ze swojej pamięci z prędkością wprost proporcjonalną do tej, w danej chwili rozwijanej. Ponieważ już się zdążyłam z losem swoim pogodzić, nie miałam im tego za złe.

Pewnego razu, gdy z duszą na ramieniu zbliżyłam się do jednego z bardziej zatłoczonych skrzyżowań w moim mieście, algorytm wydarzeń został zmieniony. (Nie, to wcale nie oznacza, że przejechałam je bez problemów- takie wahania algorytmu zdarzają się tylko w amerykańskich filmach i tylko wtedy, gdy losy całej planety od owych zmian zależą.) Mój samochodzik zareagował w sposób przewidywalny (zdechł), więc spodziewałam się, że znam dalszy rozwój wydarzeń. A tu niespodzianka! Kierowca wypasionego automobilu stojącego bezpośrednio za mną (samochód- czarny, BMW, nowy; kierowca- biały, łysy mięśniak nieposiadający karku, posiadający za to dużą ilość złotej biżuterii w postaci łańcucha) rozwścieczony trąbił, ale z auta nie wysiadł. (Dzień był lipcowy i upalny, a wnętrze jego samochodu pewnie miło klimatyzowane.) Ograniczył się jedynie do oparcia łokcia na klaksonie, który wszem i wobec komunikował jego niezadowolenie światu. „No to poczekaj!”- pomyślałam sobie. Powoli wysiadłam z mego wehikułu, przyozdobiłam twarz lekkim uśmiechem i ruszyłam w stronę ‘trębacza’. Widok ten go zdumiał (wnoszę z wytrzeszczonych oczu oraz półotwartych ust), ale i zaintrygował: cichutkie bzyczenie elektroniki i szyba od strony kierowcy powędrowała w dół. Spojrzałam na osobnika rozpartego w fotelu i odezwałam się do niego tymi słowy:

- Jeśli Waćpan mniemasz, że od tego sakramenckiego ryku klaksonu zacnego panicza mój automobil ochotę do jazdy posiędzie, to zaiste, mamże z Ichmością frasunek niemały.

(Spieszę dodać, że w tamtym czasie czytywałam pamiętniki Jana Chryzostoma Paska, stąd owa staropolszczyzna, cudaczna i niezgrabna). Mój interlokutor jeszcze większego wytrzeszczu oczu na takie dictum dostał, powietrze ustami łapał, jakby chciał coś powiedzieć, ale przez kilka sekund żadnego dźwięku
z siebie nie wydał. W końcu jednak się spiął i wyprodukował wypowiedź następującą:

-Yyy, znaczy, że co? (pauza) Furkę pyknąć na bok, tak?

Na to ja:
- Jeno dla tej przyczyny, że ruch uliczny blokuję, pozwolę sobie czas Imćpana mitrężyć i o pomoc upraszać.

Na to on:
- Yyy…., sie robi.

Nie czekając na potwierdzenie z mojej strony, dziarsko do roboty przystąpił
( widać w używaniu mięśni miał rozleglejsze doświadczenie niż w sztuce prowadzenia konwersacji). Pół minuty później mój niesforny wehikuł stał już na bocznym torze (cywilizacji), obok śmigały inne, mniej znerwicowane marki samochodów, a ja świętowałam swój mały sukces: zawalidroga jeszcze raz wyszła
z tarapatów bez szwanku.

A wniosek z tej historyjki? W miejskiej dżungli nie istnieje coś takiego jak wiedza zbyteczna czy nieprzydatna, bo nigdy nie wiesz, co cię może uratować przed rozniesieniem na lewarkach lub ogłuszeniem przez klaksony.

niedziela, 13 marca 2011

56. Miejski survival (1)

Moja wiedza na temat sposobu działania samochodu jest tak głęboka, że po prostu sięga dna. W praktyce oznacza to, iż jedynie wodorosty wiedzą o samochodach i zasadach, na jakich one działają mniej ode mnie. A że taka wiedza jest niezbędna do przetrwania na miejskiej jezdni wie każdy, komu samochód odmówił posłuszeństwa na środku skrzyżowania w godzinach szczytu. Jeżeli się maszyny nie da szybko uruchomić, można się z życiem pożegnać i na lewarkach być rozniesionym.

Jak każda maszyna złożona, automobil ma cechę wrodzoną (lub wmontowaną), którą u ludzi zwykło się nazywać złośliwością. O ile gatunek homo sapiens bywa złośliwy ‘po coś’- aby kogoś obrazić, ośmieszyć lub ukarać, o tyle samochody są złośliwe ‘po nic’- napadowo i bez sensu odmawiają dalszej jazdy i już. Bez ostrzeżenia, bez przemyślenia skutków tak nieodpowiedzialnej decyzji.
Ot, stanie toto na środku jezdni i stoi niewzruszone na prośby, groźby i łzy. Samo może nawet nie wiedzieć, po co stanęło.

Mój pierwszy wehikuł (otrzymany niedługo po osiemnastych urodzinach) był rodowodowym ‘Maluchem’, nieco tylko młodszym ode mnie. Samochód ekonomiczny (mało jadał- w porównaniu z cudem naszej motoryzacji nazwanym na cześć patriotycznego dzieła Ogińskiego był na nieustającej diecie niskokalorycznej), wszędzie się mieścił (jak nie dało się do miejsca parkingowego podjechać, zawsze można go było ręcznie dopchnąć) i posiadał konstrukcję tak prostą, że trudno uwierzyć, aby mógł się zepsuć. Przecież było to równie prawdopodobne jak to, że cep się zatnie. A jednak.

Egzemplarz, którym mnie obdarowano wyróżniał się nie tylko intensywnością koloru karoserii ( czerwień kwiatu maku, widoczna z dalekiego daleka), ale również wrodzoną (czy wmontowaną) niechęcią do przejeżdżania przez skrzyżowania. Im ruchliwsze skrzyżowanie, tym większa niechęć. Może jakąś fobię związaną z tłumem miał, w każdym razie, gdy tylko na horyzoncie pojawiało się duże skrzyżowanie ulic ( o co w mieście nietrudno), w mojej ryczącej maszynie rodził się bunt, strach, czy czort wie, co jeszcze. Widok aut stojących na sąsiednich pasach i czekających na swoją kolei, by ruszyć, budził w moim pojeździe niesmak i chęć wyrwania się z tej gonitwy szczurów. Najprostszym sposobem osiągnięcia celu było puszczenie zniecierpliwionych maszyn przodem- a niech gnają na złamanie zderzaka, ich wybór. Tak też mój wehikuł czynił- gdy wszystkie maszyny obok nas aż rwały się do jazdy, pochrząkując niecierpliwie w oczekiwaniu na zielone światło, on się wyciszał i gasł. Następnie ze stoickim spokojem obserwował niebieskoszarą mgiełkę wydobywającą się z rur wydechowych odjeżdżających aut, wdychał ostrą woń ich spalin i uszczęśliwiony kontemplował pojęcie wolności.

Niestety, nie wszyscy użytkownicy drogi rozumieli jego potrzeby. Zwykle nanosekundę po zmianie świateł rozlegał się ogłuszający ryk klaksonów- kierowcy aut stojących na pasie za mną próbowali w ten sposób zmotywować mojego ‘tygrysa szos’ do wyrwania do przodu, wplecenia się w sznur maszyn mknących radośnie przed siebie, aż do chwili, gdy zatrzyma je kolejne czerwone światło. Ale wszystko to na nic- mój (bardzo) daleki krewniak Ferrari i Lamborghini już odpłynął do sobie tylko przynależnego wszechświata i żadne klaksony nie miały do niego dostępu. Jednakowoż do mnie miały. Ale o tem potem.

piątek, 11 marca 2011

Rzecz o zdrowej żywności

.. czyli 'Kącik poetycki' w odsłonie warzywnej.

Niebanalne historie z życia chrzanu i buraka (okraszone lekkim
smrodkiem dydaktycznym).
Na deser rozważania nad niespełnioną karierą wokalną ogórka.

W sumie totalna mizeria i post raczej do chrzanu.
Smakoszy zapraszam do klikania.

wtorek, 8 marca 2011

55. Exclusive & All inclusive

„Dzień Kobiet, Dzień Kobiet,
Niech każdy się dowie,
Że dzisiaj jest święto dziewczynek…”


Taki niebanalny wierszyk łazi mi po głowie zawsze, gdy kartka na marcowym kalendarzu zbliża się do dnia ósmego. (O jakie ‘dziewczynki’ autorowi chodziło dociekać nie zamierzam- przyjmuję, że szło o wszystkie przedstawicielki płci pięknej, bez żadnych podtekstów i gry półsłówek.) Mimo, że jest to chyba najbardziej obśmiane ‘święto’, domagam się, aby w moim domu było obchodzone.
I wcale mnie nie zniechęca fakt, że w ‘dobrym tonie’ jest je ignorować jako uosobienie fałszu, hipokryzji oraz wszelkich innych form zakłamania w stosunkach męsko-damskich. Że to wszystko na pokaz, jednorazowo i w kontekście wymuszonym; że szczerość uczuć podejrzana, a chęci do świętowania też można kwestionować. Powyższe zastrzeżenia ma tam, gdzie zakatarzony Wkurzak ma gila i celebrować zamierzam. Całodziennie i z oddaniem.

Dzień Kobiet to święto wyjątkowe, bo całokształt przygotowania jego obchodów przerzucony jest na męskie (Wkurzakowe) barki. Przedstawicielka płci niebrzydkiej ma być i właściwie na tym może poprzestać. Głównym jej zajęciem tego dnia jest przyjmowanie zasłużonych hołdów od przedstawiciela (lub przedstawicieli) płci pięknej inaczej.


Tak więc, będę chętnie zbierać miłe słówka, laurki i kwiatki. Łatwo dam się namówić na wypad do restauracji, aby przy pięknie zastawionym stole kosztować smakowite jedzenie podlane dopełniającym smak potraw winem. Przez cały dzień nie skrytykuję doboru tekstyliów przez Wkurzaka dokonanych. Będę uśmiechnięta, zadowolona, docenię wszystkie wysiłki. Nawet jak coś się nie uda, przymknę oko, nie zauważę, przemilczę. Będę uosobieniem zadowolenia.

Mylicie się, jeśli myślicie, że moje reakcje będą nieszczere i wymuszone. Wcale nie! Bycie rozpieszczanymi ma zbawienny wpływ na niedoskonałości naszego charakteru: marudni nie ględzą, niecierpliwi nie liczą upływającego czasu, czepialscy tracą przyczepność. Po prostu nie da się nie kochać osoby, która stara się być tylko z nami i dla nas, na wyłączność.

‘Pakiet exclusive & all inclusive’ nie zdarza się co dzień i właśnie dlatego należy wyciągnąć z niego wszystko, co się da. Niech uciechy podniebienia połączą się w harmonijną całość z ulepszeniem ducha, schowaniem do kieszeni naszych niedoskonałości i nakryciem ich grubą warstwą wspomnień chwil, gdy nad nimi panowaliśmy. Istnieje szansa, że szybko się spod tego przykrycia nie wygrzebią. Taki prezent mam dla Wkurzaka przygotowany na Dzień Kobiet. Ach ten Wkurzak- ma szczęście, że taką mnie sobie wymyślił. Ach, mam szczęście, że takiego go sobie wymyśliłam.

niedziela, 6 marca 2011

W necie znalezione

Jeśli siedzisz w samolocie, a obok ciebie siedzi wkurzający i upierdliwy nie do wytrzymania pasażer (najlepiej jak jest to Amerykanin), to:

1. Cicho i spokojnie wyciągnij laptopa.
2. Włącz laptopa.
3. Upewnij się, że sąsiad siedzący obok widzi ekran monitora.
4. Zamknij oczy, skieruj twarz w stronę sufitu.
5. Kliknij ten link: START

źródło
Bon voyage!

piątek, 4 marca 2011

Pamiętajcie


Dziś rzecz o gatunku 'de domo homo', którego reprezentantami są- między innymi-
'frajery wbite w gajery'
.
Pamiętajcie o ogrodach. I Jonaszu Kofcie też.
(Wiecie, gdzie klikać.)

środa, 2 marca 2011

54. Krótki kurs poprawnego celebrowania święta roboczego ‘Tłustym Czwartkiem’ zwanego

Oboje z Wkurzakiem jesteśmy łasuchami na co dzień i od święta. A jak jeszcze święto wypadnie ‘na co dzień’, mamy pełnię szczęścia wypisaną na twarzach oblepionych lukrem i przyprószonych cukrem pudrem. Niestety, jak wszystko, co niezwykłe, takie ‘robocze’ święto zdarza się jedynie raz w roku i nazywa się Tłusty Czwartek. ( Z uszanowania dla dobrodziejstw, jakie niesie, zamierzam pisać je wielką literą, bimbając na ortografię i oburzenie purystów językowych, którzy mogą mi na pączka, tudzież faworka, skoczyć.)

Tłusty Czwartek to jednodniowe pozwolenie ( z samej góry płynące) na obżarstwo, zasłodzenie się do stanu utraty zdrowego rozsądku (jeśli się taki uprzednio miało) oraz niebezpiecznego zbliżenia się go granicy pączkowo- faworkowego ześwinienia ( z całym, zasłużonym szacunkiem dla świnek). Słowem- łasuchowy raj na ziemi.

Ponieważ jest to dzień ważny i specjalny, należy się do niego szczególnie starannie przygotować. Przede wszystkim, zadbać o wiktuały. Czyli pączki i faworki (w porywach dopuszczalna jest obecność na stole racuchów, ale jako dodatek, nie danie główne). I nie wystarczą tutaj ‘jakieś’ paczki i ‘jakieś’ faworki- w obu przypadkach muszą być spełnione najwyższe normy konsumpcyjne. W przypadku pączków oznacza to bycie obficie napchanym konfiturą z róży; w przypadku faworków – bycie ‘chudziakiem’, czyli istotą łamliwą i chrupiącą, lekko oprószoną cukrem pudrem. Jednych i drugich musi być dużo- by spełnić warunki opisane w poprzednim akapicie.

Gdy powyższe kryteria zostaną skrzętnie wypełnione, można do świętowania przystąpić. Świętowanie jest wizualnie nieszczególnie przyjemne dla oglądającego- siedzą ludkowie przy stole i systematycznie i naprzemiennie wprowadzają do swoich otworów gębowych kawały pączków i faworków (okazjonalnie pojawia się tam również racuch, ale tylko okazjonalnie). Niby nic pięknego, ale wnikliwy obserwator zauważy mgiełkę szczęścia unoszącą się nad stołem i wyczuje podwyższone stężenie serotoniny w mózgach pączkopochłaniaczy i/lub faworkożerców. Widoczek jest dowodem na to, że każdy kęs przenosi jedzących coraz głębiej i dalej w krainę szczęśliwości. Bezdyskusyjnie. Bezwzględnie.

Cukier nie tylko krzepi, również rozluźnia, głębi wypowiedziom przydaje, ludzi ku sobie zbliża. Wkurzak wydaje się być mniej wkurzający, Aylla- dowcipniejsza niż zwykle, inni goście- wyczekani i wytęsknieni (choć tak naprawdę, to pojawili się zupełnie niespodziewanie, wiedzeni zmysłem powonienia i jeszcze innym, niezbadanym przez naukę zmysłem, który podszeptywał im, że w tym lokalu panuje duże nagromadzenie pustych kalorii). Wszyscy zgromadzeni summa cum laude ukończyli kurs poprawnego celebrowania święta roboczego ‘Tłustym Czwartkiem’ zwanego i wiedzą, że tego dnia w dobrym tonie jest wepchnąć w siebie tyle smażonych słodkości, ile się da (czyli organizm pozwoli). I nie należy- ba, nie wolno- mieć przy tym wyrzutów sumienia. Trzeba bezwzględnie zapomnieć o diecie (jeśli się taką stosuje), liczeniu kalorii i kalkulacjach cholesterolowych. Odprężyć umysł i ciało i jeść nie dbając o konsekwencje. Takowych nie będzie, gdyż człowiek kontenty spala więcej i szybciej niż zahukany matematyk ze specjalnością w kaloriach i cholesterolu. Człowiek szczęśliwy mniej choruje.

Życzę wszystkim góry pączków i faworków na stole oraz dobrego humoru z obcowania z nimi płynącego. Wszystkiego smacznego *mlask, mlask*.

wtorek, 1 marca 2011

53. No i pozamiatane!

Ledwo co skończyłam użalać się nad dolą mą marną mrozem spowodowaną oraz radością Wkurzaka wynikającą z jego dziwnych upodobań klimatyczno-meteorologicznych, a tu buch! Sprawiedliwość jakaś jednak na świecie jest i nie tylko smutek, ale również samozadowolenie przechodzi -jak pochód.

A przecież mówiłam bez przerwy, w kółko i wciąż, że to idiotyczne wlepianie gał w sople lodowe (stojąc z rozwianym wiatrem szalikiem i udając, że nie jest zimno, wcale nie) lub zupełnie niedojrzałe latanie z aparatem fotograficznym w (nieosłoniętej rękawiczką) ręce i do tego bez czapki, po to tylko, aby zrobić ‘zdjęcie portretowe’ płatkowi śniegu muszą, po prostu muszą, skończyć się tak:




Ale co ja tam wiem! Przecież wczoraj się urodziłam! I na życiu się nie znam! (W ogólnym rozrachunku to może i Wkurzak trochę racji ma, ale w tym konkretnym przypadku myli się tak głęboko, jak tylko Wkurzak mylić się może.)

No dobrze, to ja już całą prawdę powiem. Otóż, w głębi serca, nie Wkurzaka mi żal, lecz siebie samej. Jakiś czas temu opisywałam wątpliwe uroki wspólnego zamieszkiwania z Wkurzakiem schorowanym, stąd mój strach, że deja vu w powietrzu wisi. Ale szybko zrozumiałam, że tak się nie stanie. Nie może- gdyby Wkurzak zaległ w pościeli i chorowaniem się zajął, przyznałby, że miałam rację wieszcząc zasmarkane konsekwencje jego niefrasobliwych zachowań. A tego Wkurzak nie zrobi, żeby nie wiem co. Jego męska duma mu nie pozwoli, bo przecież aż tak się pomylić, to zupełnie nie w stylu Wkurzaka jest. (Jasne, Jego Wkurzakowatość to przecież tytan intelektu ze szczególną predylekcją do myślenia długofalowego i przewidywania skutków swoich zachowań na pięć ruchów do przodu. Pfffff)

Zamiast chorowania upierdliwego, Wkurzak raczy mnie więc zachowaniami należącymi do psychologicznej kategorii wypierania- krótko mówiąc, idzie w zaparte. Udaje, że jego nos wcale nie nadprodukuje śluzowego paskudztwa, a czerwoność kichawy to taki nowy ‘trynd wizażowy’. Aby swoje zdrowie udowodnić poza wszelką wątpliwość, ima się zajęć, których normalnie by się nie imał- zaprzyjaźnił się z proszkiem do prania, ponadto nakryłam go na lekturze instrukcji obsługi zmywarki. Nie powiem, żeby z wypiekami na twarzy czytał, ale widziałam, że ‘co ciekawsze’ fragmenty markerem zaznaczał. Wszystko po to, by udowodnić tezę do udowodnienia niemożliwą, a mianowicie prawdziwość zdania: „Nic mi nie jest, zdrów jestem na ciele.” Tere fere kuku.

Zapał neofity przez Wkurzaka personifikowany znajduję bardzo martwiącym. Każdy wie, że kłamstwo ma niedługie kończyny dolne, a przez to jest niezdolne do biegów długodystansowych. Tak więc, Wkurzak za długo w swoim udawactwie nie pociągnie. I co wtedy? Zmaganie się z chorującym ciałem Wkurzaka plus jego chorującą duszą (bo na moje, suma sumarum, wyszło) to wizja równie zachęcająca jak perspektywa objęcia posady lekarza rodzinnego w przychodni rejonowej w szczytowym okresie epidemii grypy. Ale nie zamierzam się tym zamartwiać już teraz- ja też mogę sobie coś od czasu do czasu wyprzeć!