niedziela, 27 lutego 2011

52. Ziiimnooo

„Jest zima, to musi być zimno” –ogłosił światu palacz z filmu „Miś” Stanisława Barei, który cały czas palił, aby się ogrzać. (Tzn. palacz palił, co do Barei, to nie wiem). Odwieczne prawo natury, fakt. Niemniej jednak, natura też ma prawo do popełniania błędów (czego widomym dowodem jest istnienie Wkurzaka) i będę się upierać, że obecne temperatury panujące za ścianami mojego domku należy rozpatrywać w tej właśnie kategorii.

Jestem typem śródziemnomorskim i mrozy znoszę źle- pierwszą częścią ciała, która mi zamarza przy minusowej temperaturze są dłonie, a drugą- mózg. O ile dłonie sobie jakoś z rozmarzaniem radzą, o tyle mózg zaczyna do strajkowania się brać. Już, już ma ulec rozmrożeniu, a tu prognoza pogody w telewizji się włącza i uśmiechnięta pani pogodynka lub uśmiechnięty pan pogodyn (swoją droga, z czego oni się tak cieszą w każdych warunkach meteo?) informuje mój narząd myślenia, że w nocy słupek rtęci spadnie na samo dno Rowu Mariańskiego i ślamazarnie będzie się z niego wygrzebywał, aby w najcieplejszym momencie dnia osiągnąć temperaturę zamarzania moczu. Na takie dictum mój mózg ogłasza gotowość strajkową, wywiesza transparent: „Mrozowemu okupantowi mówię zdecydowane NIE” i w sen (nie)sprawiedliwy zapada. Dla mnie oznacza to same kłopoty: poczucie humoru omdlewa, zmysł obserwacji bierze urlop okolicznościowy, logiczne myślenie- urlop bezpłatny, a dobry humor- zwolnienie lekarskie. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełnia kulące się z zimna ciało.

I jak tu normalnie żyć- jedzeniem się cieszyć, o literaturze rozprawiać, w dźwiękach muzyki się zanurzyć- skoro wszystko się we mnie mrozi i kurczy? Nie da się i już! I na dodatek, pod ręką jest Wkurzak (typ eskimoski), cały w zachwytach nad urodą sopli zwisających z dachu (jeden z tych ‘przystojniaków’ mógłby mu spaść na rozmarzoną głowę i te peany na temat uroków mroźnej pogody z niej wybić).

Gdy na dworze zimno, zmieniam się w odludka i smutasa. Ze sobą mi źle, a innym ze mną jeszcze gorzej ( Wkurzaka nie dotyczy- jego gruba skóra sobie z tą ‘niedogodnością’ poradzi). I tak rok w rok. Przygnębienie, melancholia i żałość.
O losie okrutny! Mam tylko nadzieję, że Stachura miał rację pisząc, że smutek jest jak pochód- przechodzi.

Aby do wiosny…..

P.S. Właśnie obejrzałam prognozę pogody na juto. Jak mi ktoś jeszcze raz zacznie opowiadać głodne kawałki o globalnym ociepleniu, to śmiechem zabiję!

czwartek, 24 lutego 2011

"Życie" i inne przypadki



źródło wideo

Więcej głęboko mądrych i cudownie lapidarnych myśli
Andrzeja Poniedzielskiego
niestrudzeni poszukiwacze rymu, rytmu i pointy
znajdą w 'Kąciku poetyckim'

wtorek, 22 lutego 2011

51. Galeria obciachu (2)

„Absokurdelutnie!!’- pomyślałam sobie, ale nie dałam po sobie poznać (przynajmniej mam taką nadzieję), że serce mi kołkiem w gardle stanęło. Starając się zachować spokój, łaskawie zgodziłam się na spotkanie w sobotnie popołudnie. Szybko dogadaliśmy detale i wtedy dzwonek zawezwał nas na lekcję. Każde udało się do swojej klasy.

Przygotowania do sobotniej randki zaczęły się od rana. Nie mogłam się zdecydować w czym na niej wystąpię, opcja zmieniała się co dziesięć minut. Cały pokój zasłany był ciuchami wyciągniętymi z szafy. Gdzieś w kłębowisku ubrań walały się stosy przeróżnych dodatków. Szafa zionęła pustką, poruszanie się po pokoju było niemalże niewykonalne. W samym środku tego galimatiasu siedziałam ja- z każdą chwilą bardziej zdesperowana i zagubiona.

Jak zawsze w takich razach postanowiłam oderwać myśli od kwestii tekstylnych, mając nadzieję, że zajęcie się czymś innym pozwoli mi oczyścić umysł, a po powrocie do tematu szybko podjąć decyzję (do dziś tak robię, zazwyczaj skutkuje). Zapomniałam jedynie, że nie wolno wtedy sięgać po wciągającą książkę, której lektura sprawia, że o bożym świecie się zapomina. A ja ten błąd popełniłam!

Gdy podniosłam wzrok znad książki i spojrzałam na wskazówki zegara krew mi w żyłach zmroziło. Było koszmarnie późno, a ja musiałam się dostać do centrum miasta! Trzeba było działać sprawnie i szybko. Prędziutko przerzuciłam stos ubrań i zdecydowałam się na lekką sukienkę z króciutkim rękawkiem. Zdecydowanym ruchem wygrzebałam ze sterty na środku pokoju odpowiednie dodatki. Rach ciach i lekki makijaż przyozdobił mi twarz. Jeszcze tylko torebka i w drogę.

W drodze na przystanek tramwajowy obserwowałam swoje odbicie w oknach wystawowych mijanych sklepów. Sukienki, na którą się zdecydowałam, nie nosiłam przez jakiś czas. Od wiszenia w szafie trochę niewygodna się zrobiła- jakaś twarda w ramionach. Ale nie miałam czasu się zastanawiać czy była wygodna, czy nie- ważne, żeby na randkę z niebieskookim futbolistą zdążyć. Dotarłam na przystanek. Czekało na nim kilka osób- widomy znak, że wkrótce jakiś pojazd komunikacji miejskiej się pojawi. Tak też się stało: niedługo później pojazd ów wiózł mnie na spotkanie z przeznaczeniem.

Po kilku przystankach do wagonu wsiadła koleżanka z klasy. Przywitałyśmy się i zaczęłyśmy rozmawiać, ale jej wzrok cały czas błądził w okolicach moich ramion. Gdy zwróciłam jej na to uwagę, przyznała, że sukienka jakoś dziwnie mi się na barkach układa, więc postanowiła bliżej sprawę zbadać. Wynik oględzin sprawił, że wybuchnęła niepohamowanym śmiechem, skupiając na nas uwagę wszystkich pasażerów. Przez jakiś czas nie byłam w stanie wydobyć od niej przyczyny rozbawienia, za każdym razem, gdy próbowała mi ją objaśnić, śmiała się coraz bardziej. W końcu wydukała zdanie, które dla mnie zabrzmiało jak odczytanie wyroku wielu lat ciężkich robót: „Założyłaś sukienkę razem z wieszakiem!”

Nagle kończyny górne i dolne odmówiły mi posłuszeństwa: poczułam miękkość w kolanach, a ręce bezwładnie obwisły mi wzdłuż ciała. Koleżanka- próbując ratować sytuację- usiłowała zdjąć wieszak z moich ramion bez zdejmowania sukienki. Okazało się to niewykonalne (w tym czasie wszyscy pasażerowie bez wyjątku gapili się na nas, próbując zrozumieć, co my właściwie wyrabiamy). Rzeczywistość była bezwzględna- wymarzona randka odpłynęła tam, gdzie zawsze była- w strefę ułudy.

Pospiesznie wysiadłam z tramwaju i przeszłam na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się przystanek tramwajów jadących w stronę mojego domu. Miałam wrażenie, że całe miasto obserwuje dziewczynę z wieszakiem na ramionach. Wtedy przypomniało mi się, że w pobliżu była mała knajpka, a to oznaczało wybawienie- toaletę. Wyplątawszy się z uścisku wieszaka, powłócząc nogami brnęłam do domu z głębokim poczuciem, że świat jest okrutny i że nie jest to planeta dla mnie. Do centrum nie było już sensu jechać- zanim bym tam dotarła pewnie nikt by już na mnie nie czekał. Nic, tylko w łeb sobie z kuszy palnąć!

Mój jasnowłosy wyśniony nigdy nie dowiedział się, dlaczego nie przyszłam na nasze randez vous. Dla niego też było to nowe doświadczenie- nigdy wcześniej żadna dziewczyna nie wystawiła go do wiatru w taki sposób. Mimo, iż później (telefonicznie) próbowałam mu wytłumaczyć, dlaczego nie dotarłam na miejsce spotkania (oczywiście prawdy nie powiedziałabym mu nawet, gdyby mnie żywym ogniem przypiekali, wymyśliłam jakąś bajeczkę, która i tak była o wiele bardziej prawdopodobna niż prawda), nie chciał słuchać.
Do końca roku szkolnego nie odezwał się do mnie ani słowem.

Nigdy się nie dowiem jak potoczyłoby się moje życie uczuciowe, gdyby telefony komórkowe upowszechniły się wcześniej.

niedziela, 20 lutego 2011

50. Galeria obciachu (1)

Jak już wcześniej wspominałam, starzeje się i pamięć mi się wydłuża. W praktyce wygląda to tak, że lepiej pamiętam, co działo się w czasach zamierzchłych, niż to, co dziś na śniadanie jadłam (jeśli w ogóle pamiętałam, aby śniadanie zjeść. Ale wiek starczy ma też swoje przywileje. Jednym z nich jest dystans do czasów (niesłusznie) minionych oraz umiejętność śmiania się z samej siebie. Dlatego postanowiłam podzielić się z czytelnikami opowieścią o tym, co mi się przydarzyło, gdy uczęszczałam do szkoły podstawowej i najbardziej w życiu pragnęłam iść na randkę z pewnym miłośnikiem futbolu.

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze nie było telefonów komórkowych, Twittera i Google ( czyli w czasach, gdy na ziemi królowały mamuty) mała Aylla chadzała do ostatniej klasy szkoły podstawowej. Chadzała sumiennie i radością, gdyż do tej samej szkoły uczęszczał On.

On był cudem natury- obdarzony oczami w kolorze bławatków, włosami w kolorze lnu oraz cudownym ciałem ukształtowanym przez częste treningi sportowe. Co do charakteru, to nie bardzo umiałam się wypowiedzieć- On odzywał się rzadko i raczej monosylabowo. W tamtych czasach nie analizowałam, czy ta werbalna oszczędność mogła wynikać z ubogiego słownictwa bądź braku przemyśleń własnych ( nie twierdzę, że tak było, jedynie stwierdzam fakt oszczędnego wypowiadania się Onego), czy też była wyrazem subtelności wnętrza. Zresztą, kogo obchodziło czy gadał, czy nie- cała żeńska populacja szkoły do owego ciacha wzdychała, marząc, że któregoś dnia uda się z nim na miłe tête à tête umówić.

On pasjonował się futbolem ( teoretycznie i praktycznie), potrafił gonić za piłką
z prędkością światła, a jak już ją dorwał, to często lokował w bramce drużyny przeciwnej, ku wielkiej uciesze całej społeczności uczniowskiej. Podłoże tej uciechy zależało od płci oglądających mecz. Męska część szalała z radości, ‘żeśmy’ przeciwnikowi bramę strzelili; część żeńska (jakby mniej ze sztuką kopania piły obeznana) koncentrowała się na osobie strzelającego. I bardziej od efektownych zwodów i dryblingów podziwiała umięśnione łydki, kocie ruchy i rozwiany włos zdobywcy gola.

Jak się łatwo domyśleć, wszystkie dziewczyny kombinowały jakby tu na siebie uwagę Onego zwrócić. Pomysły były różne- od noszenia wyzywającego mini i paradowania w nim tuż przed nosem Onego, po próby zaproszenia go na wspólne studiowanie cech przystawania trójkątów. Działało z różnym skutkiem- On na randki, a jakże, chadzał, ale zwykle kończyło się na pojedynczym spotkaniu. Żadnej nie udało się go usidlić na dłużej i fakt ten sprawiał, że On wydawał się być w swej niedostępności jeszcze bardziej pociągający.

Mini spódniczek nigdy nie nosiłam, na geometrii też się nie znałam, więc postanowiłam zastosować inną metodę. Uznałam, że najlepiej będzie obdarzać Onego udawanym brakiem zainteresowania osłodzonym czasami jakimś niewinnym, rzuconym w przelocie uśmiechem. Myślę, że On zdążył się już do zainteresowania płci przeciwnej przyzwyczaić, adoracje odbierał jako coś zupełnie naturalnego i oczywistego. Pozorowany brak zainteresowania jego osobą z mojej strony nie mógł zostać niezauważony. I nie został.

Któregoś dnia podszedł do mnie na przerwie. Akurat kartkowałam podręcznik biologii próbując w ostatniej chwili przyswoić materiał z poprzedniej lekcji. On rzucił okiem na książkę i bąknął coś na temat nieprzydatności życiowej wiedzy dotyczącej układu trawienia jamochłonów. Zgodziłam się z tą opinią- jamochłony mnie w ogóle nie kręciły ( w przeciwieństwie do mojego rozmówcy). Na to On spojrzał na mnie z ujmującym uśmiechem, lekko przekrzywił głowę na prawo i miękkim, aksamitnym głosem zapytał, co robię w sobotę.

Całe sklepienie niebieskie zawirowało mi przed oczami, krew z siłą wodospadu udała się w okolice kończyn dolnych. Na skutek niedokrwienia wyższych partii ciała język mi nieco zesztywniał, a twarz musiała przybrać niezdrowy, blady odcień. Ale szybko się ogarnęłam i z udawaną nonszalancją odpowiedziałam, że jeszcze nie wiem. I wtedy padło pytanie, na które czekała każda istota w szkole posiadająca podwójny chromosom 'X': „To może się spotkamy?”

środa, 16 lutego 2011

49. Dwaj panowie ‘W’ (2)

„Świat jest sceną, tylko sztuka jest źle obsadzona.”

Pewnie, gdyby była dobrze obsadzona Wkurzak byłby panem świata, a jego dominacji i wszechwiedzy żaden śmiertelnik nie odważyłby się kwestionować. Wszyscy nosiliby na czołach okazałe guzy- widomy znak czołobitności padaczkowatej, poprzez którą oddawaliby cześć Wkurzakowi Wszechwładnemu.

„Tajemnica zachowania młodości na tym polega, że nie należy nigdy doznawać uczuć, z którymi nie jest nam do twarzy.”

W tym przypadku Wkurzak zastosował twórcze rozwinięcie myśli Wilde’a i do uczuć dodał także ludzi. Z tymi, z którymi mu ‘nie do twarzy’ Wkurzak nie obcuje. Na żadnej płaszczyźnie. Jak to wygląda w praktyce? Ano tak: ludzi takich Wkurzak nie zauważa, nie rozmawia z nimi ( nawet się z nimi nie spiera- co musi mu przychodzić z niejakim trudem zważywszy na Wkurzakowy pociąg do perorowania), nie poznaje na ulicy, nie ogląda w środkach masowego przekazu. Słowem, ignoruje i do swej świadomości nie dopuszcza. Trochę jak dziecko, które koc na głowę naciąga i udaje, że jak ono świata nie widzi, to świata nie ma. Ale tylko trochę. Wkurzak wie, że świat jest, jedynie niektóre z organizmów go zasiedlających nie zasłużyły na jego uwagę- tym gorzej dla nich.

P.S. Wkurzak nie wygląda na swój wiek, nigdy nie wyglądał.

„Kiedy powaga się starzeje, przekształca się w tępotę.”

Logiczna kontynuacja poprzedniej myśli, jeszcze jeden powód by młodość zachować. O ile powyżej chodziło o młodość ciała, a tyle tu się o ducha rozchodzi, ale przecież wszem i wobec wiadomym jest, że w młodym ciele, młody duch. A co do powagi, to rzadko można ją Wkurzakowi zarzucić- toć to gejzer humoru i chodząca fontanna dowcipu. Nie zawsze rozumianego. Ale to już problem nierozumiejących.

„Obowiązek to coś, czego oczekujemy od innych.”

Bo Wkurzak ma tylko prawa. Stwierdzenie tak oczywiste, że dalsze wywody w celu objaśniania go mogłyby zostać odczytane jako obraza inteligencji czytelnika, więc ich zaniecham.

Skoro Wilde wymyślił Wkurzaka( proszę zauważyć jak gładko i bez mrugnięcia okiem przeszłam od przypuszczenia, że tak było zawartego na początku części 1, do ogłoszenia tego jako fakt historyczny), to może Wilde pomoże Wkurzaka jakoś bardziej ‘możliwym’ uczynić. W tym celu posłużę się cytatami z wyżej wymienionego. (Myślę, że są one Wkurzakowi znane, ale jakoś za bardzo ich nie ukochał i nie wydaje się w praktyce stosować.)

„To, co odczuwa się jako pewność bezwzględną, nigdy nie jest prawdą.”

„Lepiej mieć stały dochód niż fascynującą osobowość.”


Tylko czy ja ( pod rękę z Oskarem) naprawdę powinnam Wkurzaka zmieniać? Czyżbym w swych zapędach pobłądziła? Niecnej pokusie porządku rzeczy zmieniania uległa? (...….oddala się bezszelestnie z zamyśloną miną...… )

niedziela, 13 lutego 2011

48. Dwaj panowie ‘W’ (1)

Wkurzak nigdy nie będzie miał prawdziwego przyjaciela-takiego, co to zaakceptowałby go bez reszty, oddychał jego powietrzem i miał duszę utkaną ze strun tej samej harfy. W obecnych czasach nie ma już po prostu aż takich ekscentryków. Nie oznacza to wcale, że człowiek spełniający powyższe kryteria nigdy się nie urodził, przeciwnie- urodził się, ale jak dla Wkurzaka dużo za wcześnie. Jakieś 120 lat za wcześnie. A nazywał się Oscar Wilde.

Panowie ‘W’ to pokrewne dusze, dwie połówki jabłka, itp. Im więcej książek Wilde'a czytam, tym bardziej podejrzewam, że Oscar był nie tylko intelektualistą, poetą, dramaturgiem, był także natchnionym wizjonerem- Wilde opisał w detalu filozofię życiową Wkurzaka, można rzec, że Wilde Wkurzaka wymyślił!

Pozwolę sobie rozwinąć tę myśl w oparciu o garść cytatów, którymi słynny Dublińczyk, ustami swemi lub swoich bohaterów, ludzkość edukował.

„W życiu chodzi o to, by być trochę niemożliwym.”

Słowo ‘niemożliwy’ można interpretować jako ‘nieprawdopodobny’ ( jak w wyrażeniu ‘nieprawdopodobny talent’), ale również jako ‘nieznośny, uciążliwy, męczący’. Wkurzak spełnia oba kryteria.

„Zawsze przebaczaj swoim wrogom. Nic ich bardziej nie potrafi rozzłościć.”

Wkurzak żyje po to, aby ludzi wkurzać. Im bardziej udane wkurzenie, tym sukces większy. Im bardziej nielubiana osoba wkurzona, tym większa satysfakcja wkurzającego. W tym aspekcie osiągnięcia Wkurzaka można śmiało zaliczyć do kategorii ‘niemożliwych’.

„Kiedy ludzie są tego samego zdania, co ja, mam zawsze wrażenie, że się pomyliłem.”

To popisowy numer Wkurzaka. Uwielbia wdawać się w zażarte dysputy w stylu on kontra reszta świata. Szermierkę słowną potrafi prowadzić do upadłego (przeciwnika) i całe zastępy oponentów na swoja stronę przeciągnąć. A gdy już ich przekona, mruży oczęta, wzrokiem w dal ucieka. Pytany, co się stało, dyplomatycznie milknie, aby wkrótce dodać: „Cóż, czyżbym się pomylił?” Z zamyśleniem na twarzy, wolnym i dostojnym krokiem opuszcza skonsternowane towarzystwo, oddalając się do świata tylko jemu przynależnego. ( I jedynie grupka wtajemniczonych wie, że po tym Oscara godnym przedstawieniu pęka ze śmiechu, że znowu się udało kilku maluczkich na intelektualną kaszankę przerobić.)

„Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej.”

Tę prawdę objawioną Wkurzak darzy wyjątkowym sentymentem i jest jej wierny od poczęcia. Pokusy kocha i hołubi, by móc każdej z nich ulec przynajmniej raz. A pokusy owe są różne- od kompulsywnych zakupów ( wcześniej opisywałam naszą imponującą kolekcję ekspresów do kawy przeróżnego autoramentu), po odkrywanie siebie na drogach tak krętych jak podjazd pod wzgórze Monte Casino. Trzeba sprawiedliwość Wkurzakowi oddać, że w swym dążeniu do pozbywania się pokus jest szalenie konsekwentny.

(Jeszcze nie skończyłam wywodu, więc cdn.)

piątek, 11 lutego 2011

"Kącik poetycki" w walentynkowym nastroju

Then happy I, that love and am beloved,
Where I may not remove nor be removed.


Kocham, jestem kochany: kto te słowa powie,
Temu nie straszne losy, tyrani, wrogowie.
William Szekspir, Sonet XXV

Czy podstępem, czy 'gniewnie', kochać zawsze warto- tak zdają się twierdzić dzisiejsi goście "Kącika" w czcigodnych osobach Adama Asnyka i Władysława Broniewskiego.

Alternatywnie, do tematu można podejść w ten sposób-



Tak czy owak- kochajcie się! ( i "Kącik" czytajcie)

środa, 9 lutego 2011

47. Wspomnień czar (część 2)

Pracownik lwiarni wywołał lekarza przez krótkofalówkę. Gdy czekaliśmy na jego zgłoszenie usłyszałam złowrogi dźwięk- niski, chropowaty, gulgoczący. Wydobywał się nie z gardła, ale gdzieś z okolic żołądka lwic. Był przejmujący i budził pierwotny strach. Odruchowo spojrzałam na kraty odgradzające nas od wielkich kocic- wyglądały na nienaruszone. Lwice przechadzały się wzdłuż nich, były ożywione, miały napięte mięśnie, a ich bursztynowe oczy śledziły każdy ruch. Zauważyłam, że również lew zainteresował się poruszeniem w pomieszczeniu- podszedł do kraty i patrzył wprost na mnie. Myślę, że był to pierwszy raz kiedy mnie w ogóle zauważył. Przyznam, że jego zainteresowanie moją osobą wcale mnie nie ucieszyło.

W krótkofalówce odezwał się męski głos. Pracownik lwiarni opowiedział mu krótko, co się stało. Lekarz zapytał, gdzie teraz jesteśmy. Gdy otrzymał odpowiedź usłyszałam, jak mówi lekko podniesionym tonem:

-Nie żartuj sobie….
Urwał w pół zdania, po czym dodał z rosnącym niedowierzaniem i irytacją w głosie:

-Proszę Cię, nie mów mi, że ta krwawiąca dziewczyna nadal stoi na środku lwiarni!!! (Słowa ‘krwawiąca’ i ‘lwiarnia’ zostały niemal wykrzyczane.)

- Tak……, to znaczy nie…… no, właśnie wychodzimy- odparował pracownik lwiarni
i delikatnie, acz stanowczo popchnął mnie w stronę wyjścia.

Nagle zachowanie dorosłych lwów stało się dla mnie zupełnie zrozumiałe.

Wyszliśmy na zewnątrz budynku, by tam poczekać na pojawienie się lekarza. Wkrótce podjechał meleksem. Pracownik lwiarni pomógł mi usadowić się w pojeździe obok rosłego mężczyzny w wieku około trzydziestu lat, który uśmiechał się przyjaźnie jednocześnie zapewniając mnie, że wszystko będzie dobrze. Do ramienia przyłożył mi jałowy opatrunek i pouczył, abym przez cały czas przyciskała go do rany. Po kilku minutach zatrzymaliśmy się przed niewielkim budynkiem. Mężczyzna gestem zaprosił mnie do środka. Wewnątrz udaliśmy do pomieszczenia oznaczonego jako „Gabinet zabiegowy”.

Od wejścia miałam wrażenie, że to pomieszczenie wyglądało osobliwie. Na środku stał wielki, metalowy, niczym nie przykryty stół. W gablotach po obu jego stronach leżały jakieś zagadkowe przybory, których nie widziałam wcześniej w żadnym gabinecie medycznym. Obok stolika lekarskiego nie było krzesła dla pacjenta, więc pan doktor poprosił mnie, abym usiadła na stole. Był zimny w dotyku i dla mnie zbyt wysoki. Gdy się na niego wdrapałam, przeleciałam wzrokiem ściany obwieszone dziwnymi plakatami. I wtedy spłynęło na mnie olśnienie: to był weterynaryjny gabinet zabiegowy! A lekarz, który zbliżał się do mnie z pojemnikiem wypełnionym strzykawkami i innymi przyborami, miał specjalizację z weterynarii!!! „No jasne!”, pomyślałam sobie, „a czego ja się spodziewałam? Przecież jesteśmy w ZOO!” Mimo wszystko, świadomość, że będę figurować na liście ‘pacjentów’ gdzieś po tapirze a przed salamandrą plamistą nie poprawiała mi samopoczucia.

Lekarz musiał wyczuć moje opory, zapewnił, że wie, co robi. Przemył i oczyścił ranę, podał mi zastrzyk przeciwtężcowy i przeciwzapalny antybiotyk. Na szczęście udało mi się odwieść go od pomysłu założenia mi szwów (wyobraźnia podsuwała mrożące krew w żyłach obrazy, na których pan doktor zszywa mnie gigantycznie wielką igłą, przy użyciu nici przeznaczonej pierwotnie dla bizona preriowego).

- Zostanie blizna- zawyrokował pan doktor (weterynarii).

- Nie szkodzi- zapewniłam go szybko.

W tej chwili ktoś zapukał do drzwi. Okazało się, że był to tata mojego kolegi. Przybiegł do budynku medycznego zdyszany i nieco przerażony po tym, jak któryś z pracowników powiadomił go o incydencie w lwiarni. Pan dyrektor zaprosił mnie do swojego gabinetu, aby na własne oczy przekonać się, że mi się ma na życie. Ugościł pachnącą herbatą i wielkim jak stodoła, czekoladowym ciachem, następnie poprosił swojego kierowcę, aby ten odwiózł mnie do domu. Tak zakończył się tamten niezwykły dzień.

Pan doktor (weterynarii) miał rację- blizna została mi do dziś. Na szczęście oprócz niej nie było innych skutków ubocznych bliskiego spotkania trzeciego stopnia z przedstawicielem Panthera Leo. Czego mnie to doświadczenie nauczyło? Otóż zupełnie niczego. Bo trudno uznać za życiową naukę stwierdzenie, że nie należy się pchać na ochotnika do klatki lwa. Przecież każdy to instynktownie wie. (Niektórym jednak udaje się ten instynkt nieco zagłuszyć). Ale pomyślcie przez chwilę- ilu znacie ludzi, którzy noszą na ciele blizny po ranach zadanych przez lwa. No, ilu? No właśnie!

sobota, 5 lutego 2011

46. Wspomnień czar (część 1)

Starzeję się. Coraz częściej myślę o tym, co było, coraz mniej czasu spędzam snując nierealne plany na przyszłość. Nie ma co, wiek starczy kładzie swoje lodowate łapy na mojej szyi i z dnia na dzień coraz mocniej je zaciska. Smutne, ale nieuniknione.

Czy bycie jowialną staruszką ma jakieś dobre strony? Otóż ma! Można, na przykład, zanudzać czytelników opowieściami ze swej zamierzchłej młodości. Tak też zrobię.

Tato mojego kolegi z licealnej klasy dyrektorował w ZOO w moim mieście. Bardzo ciekawa fucha- jak się zarządza przedsiębiorstwem, w którym jest więcej ‘animalia’ niż ‘homo sapiens’? I gdzie tego uczą? Nie wiem, ale wiem, że dla nas (mojej klasy) miejsce zarobkowania taty kolegi było jak manna z nieba- zapewniało dużą ilość ‘zajęć terenowych’ podczas lekcji biologii oraz możliwość oglądania zwierząt z perspektywy dostępnej jedynie niewielkiej grupie ich opiekunów. A było co oglądać, zwłaszcza, gdy w ZOO pojawiały się młode jakiegoś gatunku. Maluszki ( z wyjątkiem stworów pająkowatych i insektopodobnych) są zawsze słodkie, nawet jeżeli później wyrastają na jaszczury czy inne paskudy. A jak owe maluszki należą jeszcze do gatunku Panthera Leo (po naszemu: lew), to mówimy o słodkości do potęgi entej. Nic dziwnego, że gdy pojawiła się możliwość zajmowania się tymi cudami natury przez kilka godzin dziennie (pani lwica kociaki powiła, ale chęci do opieki nad nimi nie miała za grosz), jako pierwsza podniosłam rękę do góry, zgłaszając się na ochotnika do pełnienia zaszczytnego obowiązku opiekunki lwów.

Czy można sobie wyobrazić bardziej olśniewające zajęcie niż opiekunka lwów? Okazuje się, że można i to bez zbyt wielkiego wysiłku dla wyobraźni. Rzeczywistość wyglądała bardziej niż prozaicznie, w tej robocie nie było żadnej magii. Był wysiłek, pot i krew. No, ale jak się powiedziało 'A'.....

Małe lwy trzeba karmić butelką specjalnej mieszanki mlecznej co 3 godziny. Potem należy im wymasować brzuszki, żeby sprawnie trawiły. Następnie posprzątać efekty sprawnego trawienia, bawić się z królami sawanny, aż zasną. Po krótkiej drzemce (lwów, nie opiekunów), ponownie nakarmić, wymasować, posprzątać. I tak w koło Macieju, dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Zdecydowanie najlepszą częścią tego kołowrotu była zabawa z lewkami. Przez zabawę należy rozumieć bycie totalnie poniewieranym, podgryzanym, drapanym, a bywało, że i obsikanym przez ruchliwą, żółtą kulkę mięśni i futra. Sama radość, wbrew pozorom dla obu stron. Mój podopieczny uwielbiał być noszonym na rękach (ach, te królewskie fanaberie!), więc nazwałam go „Wasza Wysokość”. Kiedy tylko zaczynał wspinać się po mojej nodze, brałam go na ręce i pokazywałam mu, jak wygląda świat z tej perspektywy. Wasza Wysokość przyglądał się wszystkiemu i wszystkim bardzo uważnie, jego nosek zachłannie wciągał zapachy, a uszy nie przepuściły żadnego dźwięku. Na pyszczku malowało się zadowolenie. Po pewnym czasie słodko zasypiał.

Pewnego razu pokazywałam Waszej Wysokości świat na górze, gdy do naszych uszu dobiegł hałas tak potężny, że niemal ogłuszający. Myślę, że gdzieś w lwiarni zatrzasnęły się z impetem masywne, metalowe drzwi. I człeki i zwierzaki mocno się przestraszyły- ja wręcz podskoczyłam, a Wasza Wysokość- by zapobiec gruchnięciu o podłogę- wbił mi pazury w ramię. Poczułam, że lwie szpony kroją mi ciało powyżej obojczyka jak ciepły nóż tort. Po kilku sekundach ramię zalała mi fala ciepła. Odczepiając od niego łapę lwa, zauważyłam na T-shircie szkarłatny krąg.

Udało mi się postawić Waszą Wysokość na podłodze, musiałam na jakiś czas pozostawić go swojemu losowi. Przeprowadziłam szybki ogląd sytuacji-nie czułam specjalnego bólu, ale szkarłatny krąg na bluzce systematycznie się powiększał. Wtedy podszedł do mnie jeden z pracowników lwiarni, rzucił okiem na moje ramię i zawyrokował, że potrzebny jest lekarz. Nie protestowałam, gdyż moją uwagę zwróciło dość dziwne zachowanie dorosłych lwów.

Do tego czasu zarówno lwice, których ‘pokoje’ znajdowały się po lewej stronie pomieszczenia dla maluchów, jak i lew- zamieszkujący po prawicy, nie zwracały żadnej uwagi na to, co się tam działo. Matka lwiątek i jej koleżanki miały w głębokim poważaniu to, co ludzie robili z młodymi, a ‘tatuś’ w jeszcze głębszym. Małe też nie zbliżały się do masywnych krat, za którymi były osobniki dorosłe- instynktownie czuły, że nie byłyby tam bezpieczne. Gruba, żółta linia namalowana na kamiennej podłodze, która oznaczała: „Dalej ani kroku!” działała i na ludzi i na lewki.

Prawdę mówiąc, zupełnie zapomniałam, że te ogromne koty były tam przez cały czas. Zajmowały się głównie spaniem i ignorowaniem wszystkiego wokół, rzadko wydały z siebie jakieś dźwięki- jeśli już, było to mlaśnięcia albo ziewnięcia. Aż do tamtego dnia.

Cdn.

czwartek, 3 lutego 2011

Odwódki, altruitki i moskaliki

Poetycki miszmasz w najznamienitszym, noblowskim wydaniu.

"Kącik poetycki" zaprasza do lektury dzieł króciutkich, smakowitych i perfekcyjnie podsumowujących tydzień pod znakiem 'zakrapianego kurczaka' i dobrych rad.

środa, 2 lutego 2011

I'm not laughing, morons!

czyli mój dzisiejszy powrót do domu 'obrazowo' ujęty


NOT FREAKING FUNNY!!!

20 przydatnych rad na co dzień i od święta

czyli mailem otrzymane mądrości (autora, niestety, nie znam):

1. Nie idź za mną - być może nie będę Cię prowadził. Nie idź przede mną - być może nie pójdę za Tobą. Nie idź także obok mnie. Po prostu zostaw mnie w spokoju.

2. Tysiącmilowa podróż zaczyna się od zerwanego paska klinowego i przebitej opony.

3. Zawsze najciemniej jest przed świtem. Więc, jeśli chcesz ukraść gazetę ze skrzynki pocztowej sąsiada, zrób to właśnie wtedy.

4. Nie bądź niezastąpionym. Jeśli nie można Cię zastąpić, nigdy nie dostaniesz awansu.

5. Nigdy nie sprawdzaj głębokości wody obiema nogami na raz.

6. Jeśli obawiasz się, że nikt nie dba o to, czy jeszcze żyjesz, przestań płacić rachunki za prąd.

7. Zanim kogoś skrytykujesz, przejdź w jego butach jedną milę. Dzięki temu, gdy zaczniesz krytykować, znajdziesz się w bezpiecznej odległości i będziesz miał jego buty.

8. Jeśli nie udaje Ci się za pierwszym razem, to spadochroniarstwo nie jest sportem dla Ciebie.

9. Gdy dasz człowiekowi rybę, natychmiast ją zje. Gdy go nauczysz łowić, będzie siedział cały dzień w łódce i pił.

10. Jeśli pożyczysz komuś 50 złotych i nigdy więcej go nie zobaczysz, to najprawdopodobniej była to mądra inwestycja.

11. Jeśli mówisz tylko prawdę, to nie musisz nic pamiętać.

12. Są dni, gdy jesteś owadem. Są też dni, gdy jesteś przednią szybą samochodu.

13. Każdy wydaje się normalny przed bliższym poznaniem.

14. Najszybszą metodą podwojenia pieniędzy jest złożenie ich na pół i umieszczenie w tylnej kieszeni spodni.

15. Taśma samoprzylepna jest jak "Moc". Ma jasną i ciemną stronę i trzyma wszechświat w kupie.

16. Są dwie teorie dotyczące prowadzenia sporów z kobietami. Obydwie nie działają.

17. Generalnie mówiąc, niewiele uczysz się, gdy ruszasz ustami.

18. Doświadczenie to coś, czego nie dostaniesz do czasu, kiedy przestaniesz tego potrzebować.

19. Nigdy nie przegap okazji, żeby się zamknąć.

20. Nigdy, w żadnych okolicznościach nie bierz jednocześnie proszka nasennego i środka przeczyszczającego.