niedziela, 29 maja 2011

69. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem

Wydarzenia ostatnich dni mocno mną potrząsnęły, ale –jak mawiał niegdysiejszy idol masowej wyobraźni- ‘twardym trzeba być, nie miętkim”. A inny myśliciel,
o mniej masowym zasięgu, rzekł „Was mich nicht umbringt, macht mich stoker” („Co mnie nie zabija, to czyni mnie silniejszym”- prawda, panie Nietzche?)
O urazach i okaleczeniach z takich doświadczeń płynących oczywiście nikt nie pamięta, więc i ja się nad nimi rozwodzić nie będę.

Ale do rzeczy. Oto mój nowy idol mentalny- dr Sheldon Cooper:


Istota idealna : dużo myśli, i do tego składnie i logicznie; jest ekologiczny
i higieniczny; łatwy w utrzymaniu- uporządkowany kulinarnie, przewidywalny
w reakcjach, zawsze dbający o bezpieczeństwo własne i cudze. A przede wszystkim jest krynicą wiedzy wszelkiej. To dzięki niemu wiem, że:

1. ‘1234’ to nie jest bezpieczne hasło internetowe.
2. Posiadanie 215 przyjaciół na facebook’u oznacza, że ma się szerokie kontakty towarzyskie.
3. Do kina nie wolno chodzić w pojedynkę, bo kto zrobi Ci manewr Heimlicha w razie, gdybyś zachłysnęła/zachłysnął się popcornem?
4. Alkohol+ błędna ocena sytuacji= romantyczny wieczór.
5. Rzeczy z natury prostych (takich jak, na przykład, badanie perturbatywne amplitud w n=4 teoriach supersymetrycznych) nie da się uprościć.
6. Osoba rozsądna nie wychodzi z domu bez licznika Geigera.
7. Jedyny dopuszczalny powód do płaczu, to głupota innych ludzi.
8. Wszystko, co dobre ma Bluetooth.

Będę jak Sheldon- empiryczna, naukowa, myślowo poukładana. Skała intelektu, uczuciowo niezmącona. Fraszka emocje- nie wolno się im poddawać. Umysł nade wszystko!Poniżej znajdziecie kilka aksjomatów, którymi od dziś będę się kierować w moim nowym, bezuczuciowym, przeintelektualizowanym życiu:

1. Marchewka- jeżeli możesz ją zawiązać na supełek, to nie jest świeża.
2. Badania w dziedzinie medycyny dokonały tak olbrzymiego postępu, że dziś-praktycznie biorąc- nikt nie jest zdrowy.
3. Odtwarzacze DVD i rodzaj ludzki mają wspólna cechę- i jedne i drugich można przeprogramować.
4. Próba zakupu uranu przez Internet ściąga pod twoje drzwi ludzi, którzy wcale nie będą chcieli ci go sprzedać.
5. Much nie zwabia się miodem, dużo lepiej sprawdza się obornik.
6. „A nie mówiłam!” to fraza tak wyświechtana, że straciła już całe swe znaczenie oraz siłę oddziaływania. Od dziś będę podkreślać liczne sytuacje, w których odniosę intelektualne zwycięstwo (dzięki logicznemu myśleniu, prawidłowej ocenie sytuacji, odwołaniu się do podobnych wydarzeń z przeszłości i/lub rozległemu oczytaniu) słowami: „ Ave Aylla, moriturus te salutat.” ( Gdy błądzących będzie więcej niż jeden Wkurzak: "Ave Aylla, morituri te salutant".)
7. Skoro Św. Walenty dokonał żywota ukamienowany, a jakby tego było mało, dodatkowo ścięto mu głowę, właściwą formą celebrowania 14-tego lutego będzie zabranie ukochanej osoby na publiczną egzekucję.
8. Na pytanie pracownika serwisu: ”Jaki ma Pan(i) komputer?" nigdy nie odpowiadaj: ”Czarny”.

Taka będzie nowa, ulepszona wersja Aylli- zacznijcie się przyzwyczajać. Nie ma już odwrotu, przetrwanie przede wszystkim! Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem- przecież to nie wino! A poza tym,


Z drugiej strony, czy Wy naprawdę musicie czytać każdą głupotę, którą napiszę?


BAZINGA!!!

środa, 25 maja 2011

68. Nuka i Jackie (3)

Okruchy wspomnień, które powyżej opisałam zostaną ze mną na zawsze. Nowych, niestety, nie będzie. Historia Nuki i Jackiego już się opowiedziała, a jej niezasłużony finał miał miejsce kilka dni temu.

W scenerii sielsko-leśnej, moja przyjaciółka spacerowała za swoją zwierzyną w postaci husky sztuk dwie. Dzień był skwarny i słoneczny, nie dziwne więc, że Dino (stateczny i lekko leniwy bernardyn) nie przyłączył się do spacerowiczów. Dino nade wszystko ceni sobie spokój i umiarkowanie we wszystkim, wysiłku fizycznym też. Abo to pies wie, czy danego dnia nie przyjdzie mu, na przykład, zaszczekać w sprawie prywatnej lub urzędowej? I co jeżeli wtedy zabraknie mu energii, którą utracił hasając wcześniej bezrozumnie po lesie? Takiego ryzyka żaden szanujący się bernardyn nie podejmie, zwłaszcza w upalny dzień. (Może gdyby był z resztą psów, wypadki potoczyłyby się inaczej.)

Nuka i Jackie nie znały prawa zachowania energii na później, więc ochoczo angażowały się we wszelkiego rodzaju przechadzki. Ostatnio zrobiły się jakby bardziej otwarte na kontakty z innymi przedstawicielami świata zwierząt, w szczególności z sarnami i jeleniami. Jak się nad tym zastanowić- wybór ze wszech miar słuszny i logiczny. Sarny i jelenie posiadają cechę, której większości ludzi brakuje- potrafią biec szybko i stosunkowo długo. Dla psów husky to kompani w sam raz do ćwiczenia biegów przełajowych. A że wyżej wymienione rogacze najszczęśliwsze z powodu huskich zalotów nie były, to już ich problem. Pragnę dodać, że życie zwierzyny płowej nie było w żadnym momencie zagrożone- dla Nuki i Jackiego liczyło się, by gonić ‘króliczka’, a nie go złapać. (Przy okazji, ciekawe co by się stało, gdyby taką sarnę dogoniły? Założę się, że nie wiedziałyby, co z tym fantem zrobić. Ale tego się już nigdy na pewno nie dowiem.)

Wracajmy do tamtego dnia. Jak wspomniałam, moja przyjaciółka spacerowała po lesie (swoim osobistym, prywatnym lesie), wokół niej biegały Nuka i Jackie. W pewnej chwili wśród drzew zamajaczyła sylwetka sarny. Psy tylko na to czekały- spojrzały po sobie porozumiewawczo i ruszyły jak wystrzelone z procy w jej kierunku. Mojej przyjaciółce pozostało ruszyć za nimi. Tak też zrobiła. Na chwilę straciła oba z oczu, ale nie wzbudziło to w niej zaniepokojenia ( jak wcześniej pisałam, psy nigdy nie znikały z pola widzenia na długo). Nic więc dziwnego, że spodziewała się wkrótce zobaczyć jak suną w jej stronę z zadowolonym wyrazem pyska, że tak mężnie płochliwą sarnę pogoniły. A nawet prawie dopadły. Już były tuż, tuż. Już prawie ją miały. Ale im nawiała ( tym momencie wyraz psich pysków zmieniał się na bardziej zasępiony, ale tylko na krótko- bo to jedna sarna w lesie?)

Zamiast widoku pędzących w jej stronę psów, usłyszała huk wystrzału. A potem cisza. Przerażająco głęboka. Rzuciła się w stronę, z której padł strzał, mając nadzieję, że to, co podskórnie przeczuwała się nie sprawdzi. Przecież to niemożliwe, takie rzeczy tylko w filmach się dzieją. Nie, na pewno nic się nie stało, trzeba tylko szybko te psy połapać i do domu doprowadzić. Wszystko będzie dobrze, musi być.

Nuka leżała nieruchomo na leśnej ściółce, a z ogromnej rany w jej boku wypłynęło wiadro krwi. Obok warował Jackie. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w bezwładne ciało swojej siostry. Gdy moja przyjaciółka próbowała się do nich zbliżyć- zacharczał tak groźnie, że cofnęła się w pół kroku. Wtedy, na linii horyzontu wyłonił się zarys męskiej sylwetki, w ręce trzymał sztucer. Szedł szukając wzrokiem swojej zdobyczy (spodziewał się znaleźć upolowaną sarnę). Widząc go Jackie zerwał się na równe łapy, cały się spiął i zesztywniał, by następnie ruszyć opętańczym galopem w stronę nadchodzącego myśliwego. Z jego gardła wydobywał się przerażający skowyt.

Myśliwy spanikował i po raz drugi nacisnął spust. Był dobrym strzelcem.

Tak kończy się dla świata historia Nuki i Jackiego. Były na nim krótko, ale tych, którym dane było je poznać, nauczyły, co to przyjaźń, odwaga i wierność. Taka naprawdę i na zawsze.

wtorek, 24 maja 2011

67. Nuka i Jackie (2)

Dwie puchate, biało-szaro-płowo-brązowe kulki pojawiły się w życiu moich przyjaciół (a przez to i moim) wczesną jesienią 2009. Nuka i Jackie- tak je nazwano- szybko przejęły we władanie umysły i uczucia swoich opiekunów. Udało im się również szybciutko przekabacić na swoją stronę Dino- trzyletniego bernardyna, do tamtej chwili niepodzielnie władającego podwórkiem ( co było dość łatwe, zważywszy na brak konkurencji). Szczeniaki rosły jak na drożdżach, spędzały czas na podgryzaniu siebie nawzajem i Dino, napychaniem sobie brzuchów jedzonkiem serwowanym przez moją przyjaciółkę i hasaniem po polach. Szybko rosły i szybko się uczyły. Genialnie rozszyfrowały też rodzaj ludzki- dokładnie wiedziały, na co mogą sobie wobec kogo pozwolić. Na moje nieszczęście, zostałam zakwalifikowana do kategorii ‘przytulanka’, co oznaczało zero szacunku, za to wiele śladów ubłoconych psich łap na ubraniu. Żeby cokolwiek od nich wyegzekwować, musiałam ćwiczyć groźne miny
i nieznoszący sprzeciwy ton. Nauczyłam się też trochę mówić po psiemu, gdyż nie mogłam liczyć na to, że Nuka i Jackie zadadzą sobie trud opanowania podstaw mowy ludzkiej. Czasami działało, ale głównie nie.

Czas mijał, psy rosły i mężniały, ślady łap na moich ubraniach stawały się coraz większe. Nasze stosunki zaczęły bywać lekko napięte: bycie ‘przytulanką’ szczeniaczków można jeszcze jakoś przeżyć, ale rola ‘pluszaka’ rocznych husky to już nie są przelewki. Zwykle nie kończyło się na zapapranym ubraniu, zdarzyły się i rozerwany rękaw i kilka siniaków. ‘No nie!”- zarzekałam się wtedy. „Spróbujcie po mnie łazić jeszcze raz a, jak dwa razy dwa jest pięć, huskie łby spadną!” Spodziewanego skutku groźby te nie odnosiły, a teraz jest mi bezgranicznie żal, że je wygłosiłam.

Husky to stworzenia kierowane instynktem i impulsem, którym obce są analiza sytuacji, dedukcja i ocena zagrożenia- tak sobie myślałam do momentu, gdy Nuka i Jackie odkryły przede mną nieznaną mi do tamtej pory stronę swoich osobowości. Rzecz działa się gdzieś w polu pod lasem (jako rodowity mieszczuch nie potrafię precyzyjniej określić mojego położenia geograficznego: te wszystkie pola i lasy wyglądają dla mnie zupełnie tak samo). Spacer przebiegał planowo: psy latały wokół mnie, od czasu do czasu skakały na me udręczone ciało, coś tam z niego ściągnęły (albo nie) i leciały dalej. Zawsze jednak trzymały się w zasięgu mego wzroku. W pewnej chwili, kierowane jakimś niezwykłym, niedostępnym ludziom przeczuciem, przybiegły do mnie i zaczęły kroczyć równo jak pod linijkę przy mojej nodze. „No to się na burzę zbiera!”- pomyślałam sobie, wietrząc w ich zachowaniu kolejną niecną zasadzkę. Na tym świecie nie nic równie niezwykłego jak niesforne husky, które nagle zaczynają zachowywać się przykładne labradory czy inne owczarki alzackie. „Zaraz mi taki numer wywiną, że ruski rok popamiętam!” Przed oczami duszy mojej widziałam już zmasowany psi atak na, powiedzmy, me spodnie. Wyobrażałam też sobie wstyd, jakiego przyjdzie mi doświadczyć wracając do domu przyjaciół samotnie i w zdekompletowanym odzieniu! Na wszelki wypadek złapałam się mocno za pasek.

Myliłam się, psy nie zamierzały pozbawić mnie portek. Wyczuły zagrożenie zanim pojawiło się ono na horyzoncie. Zagrożenie miało postać osobnika płci męskiej, lekko podchmielonego, odzianego w dres adidasopodobny. Wyłonił się zupełnie niespodziewanie i mimo, że nic nie mówił, dało się wyczuć, że zionie agresją i złością do całego świata. Szedł w moim kierunku krokiem zdecydowanym i szybkim, od czasu do czasu kopiąc cokolwiek znajdowało się na jego drodze. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.

Psy trwały dzielnie przy mojej nodze, stąpały jakby wolniej, ale bardziej uparcie. Ich postawione na sztorc uszy nie uroniły żadnego dźwięku, a lazurowe oczy wbijały się niemiłosiernie w zbliżającą się postać. Sierść na grzbietach zjeżyła się, przez co wydawały się większe i potężniejsze. Gdy już, już mieliśmy się zrównać z nadchodzącym z przeciwka, Jackie przesunął się lekko do przodu, Nuka odgradzała do mnie dostęp z boku. Był to oczywisty sygnał, że aby się do mnie zbliżyć na wyciągnięcie ręki, nieznajomy musiał najpierw pokonać barierę psów. Rzucił na nie okiem, oszacował swoje szanse i … ustąpił pola. Aby zachować twarz, gdy był już w pewnej odległości, rzucił przez ramię jakieś bezcenne spostrzeżenie typu: „Takie psy to na smyczy prowadzać!” Na to Nuka odpowiedziała mu: „ Wwwwrrrr!”, a Jackie zawtórował jej gardłowym „Grrraaaahh”. Nieznajomy konwersacji nie kontynuował, przyspieszył kroku i zniknął nam z oczu.

poniedziałek, 23 maja 2011

66. Nuka i Jackie (1)

Pies nie ma łatwego życia jeżeli rzeczony pies urodził się z ADHD ( genetycznie przypisanym swojej rasie). A jak jeszcze urodził się w Polsce, a wywodzi się z mroźnej Syberii ( bo jest syberyjskim husky), to ma pod górę cały czas. No chyba, że trafi na moich przyjaciół jako swoich ‘właścicieli’ (słowo ‘właściciel’ ujęłam w cudzysłów, gdyż psy tej rasy słabo się sprawdzają jako ‘własność’, doskonale za to radzą sobie jako domowo- podwórkowe satrapy).

Wzmiankowany pies nie ma łatwo, bo nikt z otoczenia nie jest w stanie za nim nadążyć, dosłownie i w przenośni. Dosłownie, bo ludzie (z nielicznymi wyjątkami zbierającymi laury w maratonach) nie potrafią biegać tak szybko i długo jak bohaterowie tej opowieści. Z perspektywy husky musi to być szalenie frustrujące- ledwo się trochę truchtaniem rozgrzeje, mięśnie dotleni do galopu je przygotowując, a już towarzysz spaceru sapki i zadyszki dostaje, tempo zwalnia i ziać zaczyna. Pies patrzy na niego z pożałowaniem zastanawiając się jak taki wybrakowany gatunek zwierzęcia zdołał przetrwać tak długo na tej planecie. Do żadnych konstruktywnych wniosków jednakże nie dochodzi, gdyż nie w jego naturze są długofalowe dociekania. I wcale mu to nie przeszkadza. Husky potrafi się również dostosować do sytuacji, w której zziajany i skonamy właściciel poddaje się i zamienia napęd własnonożny na konno-mechaniczny ( czytaj: wsiada w terenówkę i zasuwa po polach). Psu tam wszystko jedno- byle uciekało, to będzie gonić. Do złapania uciekiniera lub upadu własnego- cokolwiek nastąpi wcześniej.

W przenośni, bo humorek husky zmienia się częściej niż pogoda w kwietniu. Jedno, czego zdążyłam się nauczyć obcując z nimi, to to, że nie wolno im ufać- w jednej chwili patrzą ci prosto w oczy tymi swoimi bławatkowymi ślepiami łasząc się jak kotek-przytulanka, by sekundę później gnać na oślep przez pola z twoja rękawiczką w zębach. A ty, biedny człowieku, nawet nie zauważyłeś kiedy nastąpił atak, którego ofiarą ona (rękawiczka) się stała; możesz jedynie skwitować fakt, że cię szpetnie okradziono w biały dzień. I to nie po raz pierwszy.

Husky to stwory towarzyskie, więc nie należy ich adoptować w pojedynkę- ADHD im się wtedy nasila do granic wytrzymałości ( właściciela) i szajba im kompletnie odbija. Dla zdrowia psychicznego psów ( o ich opiekunach z litości nie wspomnę) dużo lepiej jest nabyć kilka tych stworów jednocześnie, a przynajmniej dwa. Istnieje wtedy szansa (choć niewielka), że kompletnie nie ześwirują i swych ludzkich opiekunów do obłędu nie doprowadzą zbyt szybko.

Każdy porządny podręcznik o tej rasie już na wstępie informuje osoby rozważające zakup psów husky, że to decyzja obciążona dużym ryzykiem. Huskie można albo kochać, albo nienawidzić- nikogo nie pozostawiają wobec siebie obojętnym. Jeśli się je kupi i znienawidzi- kupa forsy w błoto i nieustanny ból głowy. Jeśli się człek w nich zakocha- jego uczucie będzie nieustannie wystawiane na ciężkie próby. I nie tylko jego, bo ludzie zwykle mają przyjaciół i znajomych. Ci też muszą przejść parę testów, w których nagrodą jest przetrwanie. Niektórzy z nich nawet zaczną darzyć psiaki uczuciem- ci mają pozamiatane na maksa, a byt ich staje się niepewny. Ale przecież sami chcieli.
A dokładniej- sama chciałam.

środa, 18 maja 2011

65. Potyczki z weną

Do tej pory myślałam, że taka przypadłość jak blokada pisarska zdarza się tylko WIELKIM ludziom pióra. Maluczcy, tacy jak ja, po prostu siadają przed komputerem, kładą paluchy na klawiaturze i bębnią w nią radośnie. Mają nadzieję- ba, pewność płynącą z doświadczenia- że tekst, który pragną sklecić istnieje już gdzieś w zawikłanych czeluściach kabli. Wystarczy tylko odpowiednio długo trzaskać po klawiszach, a jakoś się sam wydobędzie, poskłada i sformatuje w przyswajalny ciąg znaków tworzących zdania, akapity, wreszcie całość. Przy odrobinie szczęścia (i wytrwałości) uda się nawet zawrzeć w nim jakąś myśl przewodnią, pozamykać rozpoczęte wątki i doprowadzić całość do szczęśliwego finału. Szczęśliwego, czyli takiego, który choć w przybliżeniu wyraża to, co pomyślała głowa. „A wena?”- zapyta ktoś. Jaka wena? Schadzki z weną to mieli/mają Miłosz, Pirsig czy inny Szekspir. Jak się jest literackim wyrobnikiem, a nie mistrzem, trzeba nadrabiać wytrwałością i uporem. I cieszyć się każdym mini sukcesem w postaci ukończonego tekstu.

Moje rzemieślnicze podejście do tej pory działało. Do tej pory. Któregoś dnia zasiadłam przed obliczem monitora, palce ułożyłam na klawiaturze i …. Jakieś czarne mróweczki w kształcie liter zaczęły, co prawda, biegać po ekranie, ale zupełnie nie mogły odnaleźć swojego miejsca w szeregu. Błąkały się bezradnie po białym tle póki złowrogi klawisz ‘Delete’ nie zakończył ich męki i nie odesłał w niebyt komputerowego cmentarzyska myśli niewysłowionych. „Bo to kiepski pomysł na tekst był”- wytłumaczyłam sobie. Jako że nie należę do tych, którzy poddają się przy pierwszym niepowodzeniu, zrestartowałam mózg przy pomocy lampki wina ‘Marques de Casa Concha’, rozluźniłam nadgarstki i podjęłam następną próbę.

Mrówki- literówki, chaotycznie truchtały po białym tle, potrącając się wzajemnie. Coraz częściej dochodziło między nimi do scysji, a nawet literoczynów. Totalna anarchia opanowała cały monitor. Gdy zrozumiałam, że nie potrafię nad nią zapanować, wyłączyłam komputer i schowałam się wtulając w miękkie obicie sofy. W dłoni- jak tarczę- trzymałam kieliszek szlachetnego trunku rodem z Maipo Valley.

Po jakimś czasie odważyłam się sprawdzić, co słychać na pierwszej linii frontu pisarskiego. Otworzyłam dokument z nadzieją, że sytuacja sama się jakoś rozwiązała. A gdzie tam! Na ekranie monitora rozgrywała się batalia, przy której Bitwa pod Grunwaldem to frymuśna gra wstępna. Atrament lał się strumieniami z rannych słów, wyrazy krótsze wysługiwały się dłuższym w nadziei na utrzymanie się na powierzchni lub ze strachu przed zanagramowaniem i wystawieniem ‘truchła’ na widok publiczny. Gdzieś przy marginesach walały się trupy słów, które odarto z jakiegokolwiek kształtu i znaczenia, nikt już o nich nie dbał i ich nie pamiętał. Tchórzliwe znaki interpunkcyjne dawno zrejterowały. Pozbawione jakichkolwiek ryzów wyrazy dźgały się wzajemnie znakami diakrytycznymi głęboko się deformując. O takich drobiazgach jak trzymanie szyku akapitu czy przestrzeganie reguł ortografii już dawno zapomniano. Istne pandemonium, którego opanować niepodobna. Można je jedynie wrzucić do komputerowego zsypu literackiego bezhołowia. Tak też uczyniłam.

Muszę przyznać, że zdarzenie to miało pewien walor oczyszczający- zobaczyłam piekielną orgię słów i nie uciekłam, gdzie pieprz rośnie (jak doświadczenie to wpłynęło na moją psychikę- czas pokaże). Wiem również, że słów nie wolno wypuścić z uścisku myśli, bo skoczą i mnie i sobie do gardła. Dowiedziałam się też, że przypadłości wielkich mogą dopaść maluczkich. Świadomość takiego egalitaryzmu ma na mnie kojący wpływ.

piątek, 13 maja 2011

Paraskewidekatriafobia

Dlaczego boimy się piątku, trzynastego?
Jedno z wyjaśnień tego faktu sięga aż początków XIV wieku, czasów, gdy Francją rządził król Filip IV Piękny. Władca ten odziedziczył po swoich przodkach, ochoczo angażujących się we wszelkiego rodzaju krucjaty, gigantyczne długi. By zadośćuczynić swoim należnościom finansowym, Filip (idąc w ślady swoich protoplastów) grabił, gdzie popadło. Skonfiskował Żydom zamieszkującym Francję ich dobra, a gdy i to nie wystarczyło, sięgnął po bogactwa nagromadzone przez zakon templariuszy. Zakonnicy zostali oskarżeni o herezję, stosowanie magii i czarów, homoseksualizm, dzieciobójstwo, wyrzeczenie się Chrystusa, bezczeszczenie krzyża i czczenie demona o imieniu Baphomet. Pięćdziesięciu czterech templariuszy, wraz z mistrzem zakonu uwięziono w piątek, 13 października 1307 roku, następnie ‘osądzono’ metodami inkwizycji i spalono na stosach. A wszystko za zgodą i wiedzą ówczesnego papieża Klemensa V.

Według legendy Ostatni Wielki Mistrz Zakonu – Jacques de Molay – w momencie podpalania stosu wypowiedział klątwę – według której papież Klemens V miał umrzeć w ciągu 40 dni, natomiast król Filip IV Piękny w ciągu roku od egzekucji. I tak się właśnie stało – papież opuścił ziemski padół w przeciągu niecałego miesiąca od rzucenia klątwy – z powodu dyzenterii . Król francuski z kolei pożegnał się z życiem po nieco ponad roku od feralnego piątku trzynastego w niewyjaśnionych okolicznościach – najprawdopodobniej z powodu wylewu krwi do mózgu.

Mimo, że opisywane wypadki rozgrywały się osiem wieków temu, strach przed piątkiem, trzynastego istnieje do dziś. Jego chorobliwe nasilenie zwane jest paraskewidekatriafobią (od greckiego paraskevi – piątek oraz dekatreis – trzynaście). Cierpiał na nią prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin D. Roosvelt, który tego dnia unikał uczestniczenia w spotkaniach i uroczystościach. Bardzo często na oficjalne przyjęcia zapraszał swoją sekretarkę, byleby tylko liczba gości nie wynosiła 13.

Data piątek, trzynastego może w ciągu jednego roku przypaść co najmniej 1 raz i maksymalnie 3 razy. Nie jest możliwe, aby w ciągu całego roku ani jeden piątek nie wypadł trzynastego dnia miesiąca. A oto kiedy zdarzy się ponownie:

2012: styczeń, kwiecień, czerwiec
2013: wrzesień, grudzień
2014: czerwiec
2015: luty, marzec, listopad
2016: maj
2017: styczeń, październik
2018: kwiecień, czerwiec
2019: wrzesień, grudzień
2020: marzec, listopad

środa, 11 maja 2011

Sztuka pisania

„Pisanie polega nie na umiejętności pisania, lecz na umiejętności wykreślania tego, co jest źle napisane.”

Poszłam za tokiem rozumowania Antoniego Czechowa i z dzisiejszego posta zostało genialne i natchnione …..nic.

niedziela, 8 maja 2011

Pomoc mile widziana

"Dajcie mi punkt podparcia, a podniosę ziemię" - zawołał przed dwudziestu dwu wiekami Archimedes. "Dajcie mi pomysł, a napiszę tekst"-wołam dziś ja.

Zwracam się do Was, bo zdaje się, że dopadła mnie blokada pisarska. Pozaczynałam chyba z pięć różnych tekstów, wszystkie dokonały żywota w ten sam sposób :


Mam nadzieje, że nie cierpicie na podobną przypadłość, a Wasze otwarte głowy bez trudu podrzucą mi wątek kolejnej opowieści. Czekam z nadzieją na pomysły od Was, A.

czwartek, 5 maja 2011

Wiersz miłosny



w przednim wykonaniu panów P & A adresowany do Zochy ....... albo nie.
Ważne, że wiersz pełen miłości (i świetnie dobranych porównań), zacnie zinterpretowany głosem pana P i subtelnym ruchem scenicznym pana A.
Do 'Kącika' lewą marsz!

poniedziałek, 2 maja 2011

Internautów rozważania o rzeczach różnych

....co wcale nie oznacza nieznaczących i niepotrzebnych

Ostatnie wypowiedziane słowa

- Elektryka - Co to za kabel?
- Pasażera - Z prawej wolna!
- Listonosza - Dooobry piesek...
- Chemika - A teraz ten roztwór wlewamy tu...
- Sapera - Tnę czerwony!
- Generała Custera - Skąd tu się wzięli ci wszyscy Indianie?
- Tresera lwów - Zaraz, zaraz, dlaczego zasuwa jest z tamtej strony klatki?
- Żołnierza - Chwila moment, jeżeli tam jest zawleczka, to co teraz jest tu?
- Pilota samolotu rejsowego - Cholera, nie dość, że ten pas jest taki krótki, to
   jeszcze jaki szeroki!
- Polityka - Powiem całą prawdę.
- Sklepikarza - Niepotrzebna mi ochrona.
- Ikara - Jakoś leci...

Dlaczego Bóg nie może zrobić doktoratu?

Ogłosił tylko jedną większą publikację.

Została napisana po aramejsku, a nie po angielsku.

Nie zawierała bibliografii.

Nie została opublikowana w poczytnym czasopiśmie.

Istnieją poważne wątpliwości czy napisał ją osobiście.

Może to i prawda, że stworzył świat, ale jakie osiągnięcia zanotował od tej pory?

Jego skłonność do współpracy jest ograniczona.

Inni naukowcy mają duże trudności w odtworzeniu rezultatów jego eksperymentu.

Bezprawnie przeprowadzał eksperymenty nie tylko na zwierzętach, ale i na ludziach.

Gdy doświadczenie mu nie wyszło, próbował ukryć to topiąc obiekty doświadczalne.

Kiedy obiekty nie zachowywały się zgodnie z jego oczekiwaniami, usuwał je z próbki.

Rzadko zjawiał się na zajęciach, zamiast tego kazał przeczytać studentom swoją publikację.

Niektórzy twierdzą, że przysłał swojego syna na zastępstwo.

Dwoje pierwszych słuchaczy wyrzucił ze studiów.

Chociaż do zaliczenia jest tylko dziesięć rygorów, większość studentów oblewa jego testy.

Urzęduje nieregularnie, zazwyczaj na szczytach gór.