czwartek, 25 kwietnia 2013

101. Wpis na ‘setkę’- c.d.

Brawom i owacjom na cześć wujka nie było końca, a i kilka toastów za zdrowie jego bezcenne spełniono. ( W owym czasie w tego rodzaju sytuacjach towarzyskich nie partycypowałam, więc teraz nadrabiam.)

Minął jakiś czas, wujek pojawił się w naszym domu w godzinach wczesnowieczornych, czyli w czasie, gdy mnie do snu składano. Pomna doświadczeń, łagodnie uprosiłam wujka, by mnie do snu ukołysał (czytaj: podskakując niemiarowo, skandowałam ‘Wujku, bajka!!!). Moja perswazja odniosła skutek- wuj poprowadził mnie do sypialni, otulił kołderką i zaczął snuć opowieść.

Wuj nie wiedział, że dzieci najbardziej lubią te bajki, które już znają. Jego fantasmagorie o jakimś tam smoku czy innym dinozaurze nie przypadły mi do gustu, więc zaproponowałam (dość natarczywie) powtórkę z rozrywki, czyli bajkę o księżniczce jeszcze raz. Wuj się zgodził i w miarę ochoczo rozpoczął opowieść z arystokratką w roli głównej. Kolejna rzecz, o której wuj nie wiedział, (bo i skąd miał tę wiedzę czerpać) to to, że dzieci świetnie zapamiętują bajki, które im się podobają. Dotyczy to również szczegółów w nich zawartych.

Tu mała dygresja- wujek był osobą twórczą i na słowie ( głównie pisanym) się zawodowo znał. Darzył je wielką atencją i w jego obronie niejeden pojedynek stoczył (intelektualny, ma się rozumieć). Jego przeciwnikami w tych potyczkach były zwykle osoby równe mu wykształceniem i oczytaniem. Ale, najwyraźniej, był zdeterminowany stanąć w szranki z każdym, jeżeli sytuacja tego wymagała.

Wróćmy do opisywanego wieczoru. Leżąc w łóżeczku, opatulona kołderką, całą sobą gotowa byłam zanurzyć się w świat księżniczki i jej nieprawdopodobnych przygód. Wujek snuł opowieść niby sprawnie, ale pomijając szczegóły (dziś wiem, że ich zwyczajnie nie pamiętał). Stąd też, od pewnego momentu, opowieść wyglądała mniej więcej tak:

Wuj: …. I wtedy na tle burych murów zamczyska pojawił się cień rycerza na rączym koniu.
Ja: A sukienka? O sukience królewny opowiedz.
Wuj: Królewna miała szaty piękne, szczególnie lubiła różową sukienkę…..
Ja: Różową? To była niebieska sukienka.
Wuj: Dobrze, szczególnie lubiła niebieską sukienkę. Gdy dojrzała rycerza galopującego w stronę zamku…….
Ja: A buty? Zapomniałeś o butach! Opowiedz o butach!
Wyj: Buty miała atłasowe, w kolorze nieba o poranku….
Ja: Jakie?! To nie te!

 Dialog trwał w podobnym tonie jeszcze kilka minut zanim wujek mój stracił: 1. chęć do snucia opowieści, 2. nerwy, 3. panowanie nad sobą oraz 4. zdrowy rozsądek. Zamiast potulnie iść, gdzie go dziecięca pamięć prowadziła, zaczął tłumaczyć trzy- lub czterolatce, że wzmiankowane przez nią szczegóły nie były istotne dla przebiegu akcji, nie stanowiły też zaczątku jakiejś rozbudowanej metafory i w ogóle nic nie wnosiły do fabuły, co czyniło je nieistotnymi oraz bezkarnie podatnymi na zmiany.

 No, ludzie trzymajcie mnie! Z takim tekstem do dziecięcia, co jeszcze czytać nie umie i na pamięci swej jedynie polegać może, by się w świat nierealny, acz upragniony przenieść!! To chyba samobójcą trzeba być! Albo wariatem! Albo kombinacją obu!! Pożałował chłopina swego niedostosowania społecznego - w odpowiedzi na takie dictum wytoczyłam mój najostrzejszy argument- zaczęłam ryczeć ile powietrza w płucach, co natychmiast uruchomiło mego ojca. Wpadł do sypialni, by zastać widok następujący: ja- skąpana we łzach, prawie bez tchu, próbująca coś wyartykułować, ale bez sukcesu. Wuj: wściekły do nieprzytomności, wytaczający swoje największe działo-argument, że to jego tekst, jego dzieło i, w związku z tym, może je dowolnie zmieniać, modyfikować, a nawet zapomnieć- jeśli taka jego wola.

 Mój ojciec najpierw zbaraniał w progu, potem się lekko zawiesił, ale na krótko. Zresetował komputer pokładowy swego mózgu, zebrał myśli, przeanalizował zastałą sytuację i do działania przystąpił. Kategorycznie wyprosił wuja z pokoju, dziecię utulił i lodami czekoladowymi napasł, żeby je czymś zatkać i żeby ryczeć przestało. Na obu frontach odniósł sukces- wuj został odizolowany, a pociecha- umęczona płaczem oraz umorusana czekoladą -w końcu z wyczerpania usnęła.

 W owym czasie nie potrafiłam zrozumieć uporu wuja, by trwać przy swoim i dawać intelektualny odpór argumentom emocjonalnym. Może niektórzy z Was powiedzą; ‘ Wariat, do leczenia się nadaje.’ Niewykluczone, ale po latach zaczynam go rozumieć- odruchowo walczył o niezależność i integralność twórcy. Wiedział, że to jedyna rzecz, która sprawia, iż słowo jest silniejsze od miecza. Wykazał się nieprawdopodobną wręcz odwagą cywilną, by stanąć w szranki z przeciwnikiem, który był, w gruncie rzeczy, nie do pokonania- płacz dziecka to najsilniejsza broń na tym świecie. Dał mi lekcję, której zrozumienie trwało wiele lat. Być może trzeba było zrobić 100 postów na blogu, by w końcu  sobie tę prawdę przypomnieć.

 Już to kiedyś napisałam: mądrość przychodzi z pamięcią.

wtorek, 23 kwietnia 2013

100. Wpis na ‘setkę’

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami i dolinami (jak ktoś daleko od Najjaśniejszej Rzeczypospolitej mieszka) żyłam sobie Ja. ( N.B. Nadal żyję - na złość ZUS-owi, który już się boi, że do emerytury dociągnę, co jest równoznaczne z koniecznością mi jej wypłacania. W strachu tym towarzyszą ZUS-owi różne OFE, w których mam konta indywidualne- jeszcze).

Ale do rzeczy. Gdy dziecięciem w kolebce byłam, spać ci ja nie chciałam, oj nie. W celu namówienia mnie do tej (skądinąd nudnej i mało twórczej) czynności, rodzice moi imali się różnych sposobów. Metodą prób i błędów wyszło im na to, że, nie masz jak bajka na dobranoc. Czytanych nie preferowałam, skłaniając się ku tym na bieżąco wymyślanym. Te hołubiłam i w łaskawej pamięci zachowywałam.

Ukołysanie dziecka do snu nie jest rzeczą prostą, a i często bywa procesem długotrwałym. Ta druga cecha bywa szczególnie niewygodna w sytuacji, gdy do domu zawitają gości, a dzieciaka trzeba odesłać w objęcia Morfeusza szybko i sprawnie, żeby danie gorące podać o rozsądnej porze. Położenie dość patowe, chyba, że ktoś z przybyłych na ucztę usłużnie zgłosi się do tej niewdzięcznej roboty na ochotnika. O takich straceńców nie jest łatwo, ale nadzieja umiera ostatnia.

W opisywanym przeze mnie przypadku kamikaze taki się znalazł, a jego zgłoszenie wywołało niekłamane zaskoczenie na twarzach biesiadników. Wzmiankowanym ochotnikiem był mój nieżyjący już wujek- mężczyzna o wielu przymiotach intelektu i wyglądu, niestety skażony pewną cechą szalenie w tej sytuacji niepożądaną. Otóż wuj mój urodził się już stary i w tym stanie ducha spędził całe życie. Mimo, iż cieszył się niesłabnącym zainteresowaniem płci przeciwnej, której wiele przedstawicielek proponowało mu zagospodarowanie ich samotności, nigdy nie założył rodziny, a jego doświadczenie w zajmowaniu się istotami bardzo nieletnimi oscylowało w granicach zera absolutnego. Do dziś nie ogarniam rozumem stopnia desperacji rodziców mych, skoro zgodzili się powierzyć utulenie do snu swego jedynego potomka ( czyli mnie) osobnikowi tak słabo do tej czynności przysposobionemu. Widać desperacka sytuacja wymaga desperackich kroków.

Chwilę potem leżałam w łóżeczku, obok którego zasiadł mój wujek i zaczął snuć opowieść o księżniczce i jej tarapatach z różnych baśniowych sytuacji wypływających. Śliczna historia, podana głębokim, aksamitnym głosem wujka zrobiła swoje- dotarłszy do szczęśliwego zakończenia, z błogim uśmiechem na liczku zapadłam w krainę marzeń. Wszystko trwało nie więcej niż dwadzieścia minut, po którym to czasie triumfujący wuj wyłonił się z mojej sypialni, aby przyjmować gratulacje od zebranych, w tym: ‘achy i ochy’ od pań stanu wolnego, poklepywania po ramieniu od mężczyzn dzieciatych oraz wyrazy szacunku od rodziców mych.

Czy to już koniec tej historii? Oczywiście, nie- miała swój dramatyczny ciąg dalszy, który Wam ’bez zbędnej zwłoki’ (czyli- kiedyś tam) opiszę. Jaki jest związek tej historii z setnym wpisem na blogu- nie mam pojęcia, ale pewnie jakiś jest, skoro- gdy poczułam potrzebę napisania go- właśnie ten epizod z mojego dzieciństwa przyszedł mi do głowy.