czwartek, 29 grudnia 2011

2012

Gotfried Wilhelm Leibniz (1646-1716) pewnego razu przepływał przez rzekę w towarzystwie przewoźnika.Podstępnie wypytywał go, czy coś wie o matematyce, filozofii i astronomii.Zniecierpliwiony przewoźnik odpowiedział, że niczego nie wie o tych naukach, uczony zaś stale podkreślał, że na zgłębianiu tych nauk stracił trzy czwarte swojego życia. W pewnym momencie łódka zawadziła o przeszkodę i wywróciła się.
„Umiecie pływać?!” – krzyknął przewoźnik do uczonego.
„Nie umiem!” – wołał przestraszony Leibniz.
„To trzymajcie się moich pleców, bo stracicie naraz wszystkie cztery czwarte
swego życia!”

Sir Isaac Newton (1642-1727) otrzymał tytuł Lorda za zasługi dla nauki. Przez 26 lat nudził się na posiedzeniach Izby Lordów. Tylko raz poprosił o głos, co wywołało sensację wśród obecnych.
„Panowie” – zwrócił się do zebranych – „Jeśli nie będą panowie mieć nic przeciwko temu, to prosiłbym o zamknięcie okna. Bardzo wieje i boję się, że się przeziębię.”
Po czym z godnością zajął swoje miejsce.

Wielki uczony francuski, chemik i bakteriolog Ludwik Pasteur (1822-1895), pracował akurat w swoim laboratorium nad szczepami ospy, kiedy pojawił się pewien mężczyzna i jako sekundant przekazał mu wyzwanie na pojedynek, którego zażyczył sobie jakiś arystokrata, nie wiadomo czym obrażony.
„Trudno.” – powiedział Pasteur – „Zgadzam się, ale jako wyzwany mam prawo wyboru broni. Proszę przekazać memu przeciwnikowi taką propozycję: mam tu dwie probówki. W jednej są bakterie ospy, w drugiej jest czysta woda. Jeśli człowiek, który pana tu przysłał zgodzi się wypić zawartość jednej z nich według swego wyboru, ja wypiję to, co jest w drugiej…”
Arystokrata nie zaakceptował propozycji Pasteura i pojedynek się nie odbył.

Albert Einstein (1879-1955) chętnie oglądał filmy Chaplina i wielką sympatią obdarzał komiczną postać mistrza ekranu. Kiedyś napisał do Chaplina:
„Podziwiam pańską sztukę. Film „Gorączka złota” jest zrozumiały na całym świecie, a Pan sam będzie sławnym człowiekiem.”
Na to Chaplin odpisał uczonemu:
„Ja Pana jeszcze bardziej podziwiam. Pańskiej teorii względności nikt na świecie nie rozumie, niemniej jest Pan sławnym człowiekiem.”

John Dalton (1766-1844) przewodniczył kiedyś zebraniu naukowemu. Ktoś czytał mało interesującą pracę. Kiedy prelegent skończył, Dalton jako przewodniczący podsumował:
„A więc panowie, pozwolę sobie stwierdzić, że ten wykład był na pewno bardzo interesujący dla tych, których mógł zaciekawić.”

Pewnego dnia jeden z doktorantów Allana MacDiarmid’a (1927-2007), Marc Druy, skondensował niechcący dosyć niebezpieczny wybuchowy związek. Powstała panika. Policja uniwersytecka odgrodziła laboratorium od reszty budynku, stawiając specjalne warty. Usunięcie niebezpiecznego związku wymagało ostrożnego przeniesienia reaktora chemicznego do wyciągu i otworzenia zaworu. MacDiarmid postanowił zrobić to sam. Ubrany w fartuch laboratoryjny, grube rękawice i w plastikowej osłonie na twarzy, bez maski gazowej wszedł w pole rażenia. Nagle zawahał się, cofnął i zażądał dziennika laboratoryjnego o twardych okładkach. MacDiarmid zgrabnie wsunął sobie dziennik za pasek spodni, pouczając obecnych powiedział:
„W chwilach krytycznych naukowiec powinien w pierwszym rzędzie chronić swą męskość.”

Wilhelm Roentgen (1845-1923) otrzymał kiedyś list, w którym pewien pan prosił go o przysłanie kilku promieni i instrukcji ich użycia, ponieważ nie ma czasu, by przyjechać do uczonego osobiście. Roentgen odpowiedział:
„W tej chwili nie mam, niestety, promieni. Pragnę przy tym zauważyć, że ich wysyłka to nadzwyczaj skomplikowana sprawa. Już łatwiej będzie panu przysłać mi swoją klatkę piersiową.”

źródło

Licznych powodów do uśmiechu oraz wielu doświadczeń, które tworzą piękne wspomnienia życzę Wam w nadchodzącym roku.

niedziela, 18 grudnia 2011

94. Jak to jest z tym Świętym Mikołajem?(2)

Jeżeli wydaje się Wam, że rodzinka postanowiła posadzić mnie na krześle i ze skruchą wyznać, że przez lata skazywali mnie na życie w kłamstwie i zakłamaniu, to się Szanowna Publika myli. Otóż postanowili brnąć dalej w Mikołajowe oszustwo. Komuś się przypomniało, że gdzieś na strychu powinien być jakiś stary (ale, daj Boże, jary) kostium Mikołaja- którego ofiarami pewnie padli moi starsi kuzynostwo. Do roli w/w wytypowano mojego wujka ( ze względu na gabaryty, choć bez przesady, zbliżone do oryginału). Oprócz budzącego estetyczne obawy czerwonego kubraczka i nienachalnie ładnej czapeczki, przyczepiono mu wąsy i brodę z waty - cóż, sytuacja była podbramkowa i wymagała działań niestandardowych. Tak wystrojony wujek wkroczył do jadalni, ze słowami powitania na ustach.

Zgromadzona publika powitała jego przybycie ze szczerze udawanym entuzjazmem. Z wyjątkiem jednej osoby. Tak, dobrze zgadujecie- tą, która przejrzała niecną grę i fałsz sytuacji była mała Ayllutka. Zamiast przywołać na twarz wyraz błogostanu, wybuchnęła niekontrolowanym, histerycznym płaczem. Płakała żarliwie, jak tylko dzieci potrafią, tak bardzo, że chwilami nie mogła zaczerpnąć oddechu ( co sprawiło, że koloryt jej lica nieco zszarzał, w czym upodobniła się do odcienia karnacji wujka- Mikołaja, który został ciupasem wyrzucony z jadalni i obwiniony za przestraszenie dziecka i doprowadzenie do stanu histerii). Gdy los wujka waży się w przedpokoju, inni uczestnicy biesiady próbowali Ayllutkę utulić i ukołysać, aby przestała się bać, gdyż powszechnie uznano, że widok (niechlujnie) przebranego stwora Ayllutkę przestraszył. O święta prostoto!

Prawda wyglądała zupełnie inaczej. Sprytna Ayllutka od razu rozpoznała wujka- przebierańca i szybko zdała sobie sprawę z powagi położenia. W ułamku sekundy uświadomiła sobie, że skoro ten ‘Święty Mikołaj’ taki szemrany jest, to i prezenty, które przytargał nie mogą, po prostu NIE MOGĄ, być tymi, o które upraszała. A to oznaczało totalną, nieokiełznaną katastrofę i powód jawny do darcia papy na całą ulicę! Każden jeden człek przytomny by to zrozumiał (z wyjątkiem zebranej przy stole familii)!Ponieważ rzeczy najprostsze i oczywiste najtrudniej jest wytłumaczyć, chwil parę zajęło Ayllutce ‘dojście do siebie’. Gdy to się już stało, zażądała okazania prezentów. O dziwo, okazały się właściwe! Wszystkie, co do jednego, zamówione ‘precjoza’ odnalazły się magicznie w worze przytachanym przez przebranego wujka. Jak to wytłumaczyć? Mała Ayllutka nie miała czasu i ochoty na takie rozważania- rzuciła się radośnie ( i z dziecięcym entuzjazmem) do zabawy z nowo pozyskanymi ‘koleżkami’ ( w postaci przytulanek, misiów, klocków i innych wynalazków, których zadaniem jest uszczęśliwiać bardzo nieletnich). Uspokojona rodzina mogła odetchnąć z ulgą, że sytuacja zażegnana i ku dobremu zmierza oraz kontynuować biesiadę.

Czy to oznacza, że kilka (?!) lat później, Aylla już nie wierzy w Świętego Mikołaja? Otóż nie, nadal pisuję do niego listy. I chociaż nasze ‘spotkania’ są czasami podejrzane (vide zeszłoroczny, powigilijny wpis), ogólnie ‘jestem za, a nawet przeciw’ i z uporem dziecka piszę do niego listy. Nie zawsze z prośbą o prezenty, czasami po prostu piszę, jak do przyjaciela, który nie zawsze może pomóc, ale przynajmniej wysłucha.

Niech Was otuli magia tego szczególnego czasu i niech Święty Mikołaj o Was nie zapomni.
Wesołych Świąt!

czwartek, 15 grudnia 2011

93. Jak to jest z tym Świętym Mikołajem?

Jest, czy go nie ma? Skoro przychodzi co roku i prezenty przynosi, znaczy się, że jest- myślała mała Ayllutka przez kilka pierwszych lat swego życia. Aż do tamtych pamiętnych Świąt…

Ale po kolei. Trzeba Czcigodnym Czytaczom wiedzieć, że rodzice moi wychowywali mnie w kłamstwie i oszustwie, wpajając mi ciemnotę ‘mikołajową’ od zarania życia mego. Nawet jak pisać samodzielnie nie potrafiłam, dyktowałam biegłym w piśmie listy do owego świętego od prezentów. W epistołach tych precyzyjnie werbalizowałam, co chciałabym otrzymać w pewien grudniowy dzień oraz dlaczego na rzeczony prezent zasłużyłam, jak mało kto. Działało jak złoto: dnia wiadomego, brzuchaty jegomość w czerwonym kubraczku meldował się w drzwiach. Z wielkiego wora wyciągał pudła i pudełka, odczytywał imię adresata daru i wręczał je rozradowanemu osobnikowi. Jako najmłodszy członek zgromadzenia rodzinnego przy wigilijnym stole, byłam traktowana wyjątkowo- większość paczek była przeznaczona dla mnie! Stan ten bardzo mi dogadzał, zwłaszcza, że oprócz prezentów zamówionych listownie zawsze trafiło się kilka niespodzianek. Sielanka, po prostu.

W tym momencie uważni i wyrobieni literacko czytelnicy wyczuwają już nadchodzący zwrot akcji i zapowiedź zbliżającej się katastrofy. Ta nastąpiła, gdy Ayllutka cieszyła się 5 rokiem życia. Do kolacji wigilijnej wszystko szło jak trzeba: list napisany i wysłany, rodzina przy stole, choinka w rogu pokoju błyszczy kolorami tęczy. Tylko kogoś jakby brakowało. Mijają minuty długie jak rekordowa anakonda, rodzice zaczynają patrzeć na siebie z niepokojem, ciocie, dziadkowie i kuzynostwo próbują zająć Ayllutkę czymś innym niż czekaniem na brzuchatego. Ale Ayllutka swoje wie i nie tak łatwo ją zagadać- uparcie powraca do Mikołajowego tematu, próbując dociec powodów nieobecności powyższego. (Prawda pewnie była taka, że wynajęty ‘Święty’ albo zlecenie zgubił, albo zaległ gdzieś w swoich ‘saniach’ z powodu upojenia alkoholowego, którym chciał osłodzić sobie swój los przebrzydły, który sprawił, że w ten szczególny wieczór musiał latać po domach i głupka z siebie robić, wciskając ciemnotę najmłodszemu pokoleniu. Ale- oczywiście- wersja ta, choć najbardziej prawdopodobna, nie nadawała się do zakomunikowania Ayllutce z powodów oczywistych.) Tak więc, rodzina zdecydowała się na krok drastyczny, ale konieczny.

CDN.

piątek, 9 grudnia 2011

Żeby nasi wnukowie mieli bogatych dziadków..

.. i inne toasty do wykorzystania w nadchodzący weekend.

Wypijmy za drzewa, z których będą nasze trumny, niech rosną jak najdłużej!

Zdrowie mężów i kochanków. Oby się nigdy nie spotkali.

Ratujmy się, bo trzeźwiejemy!

Jak sobie uźródlisz, tak sobie wodogrzmotniesz.

Napijmy się! Lepiej być znanym pijakiem, niż anonimowym alkoholikiem!

Za piękne konie i szybkie kobiety.

Trzeźwość to stan przejściowy.

Za wszystkich abstynentów - oby się nawrócili.

Za oziębłych - żeby ich piwo rozgrzało, za skłóconych - żeby pojednało, za zmęczonych - żeby orzeźwiło, za smutnych - żeby rozbawiło, za obżartych - by im się łatwiej trawiło... i za nas wszystkich tutaj zgromadzonych, którym nic nie brakuje.

Żegnaj mój rozumie, spotkamy się jutro.

Opijmy wszystkich tych, którzy zdecydowali się nie pić, bo za dużo w swoim życiu wypili... niech wytrwają w swoim postanowieniu.

Każdy wypity kieliszek, to gwóźdź do naszej trumny. Pijmy więc tak, by trumna się nie rozpadła!

Człowiek nie żyje po to żeby jeść, ale je, żeby nie pić na pusty żołądek.

Człowiek jest trzeźwy tak długo, jak długo potrafi leżeć na podłodze niczego się nie przytrzymując.

Za kobiety, które kiedyś nas nie chciały. Niech żałują!

Pijmy, bo się śledź obrazi!

Pijmy już, bo szkło cierpi a dusza pragnie!!!

Jak mawiają genetycy: Do DNA!

Za to, żeby nasze dzieci, miały bogatych ojców, bo piękne matki już mają.

Wypijmy za facetów, którzy nas zdobyli, za frajerów którzy nas stracili i za szczęściarzy, którzy nas spotkają.

sobota, 3 grudnia 2011

92. Oto ja

Wcale nie jestem leniwa- ja po prostu jestem energetycznie wydolna inaczej! Prawda- jaka jest- każdy widzi i zmienić się tego nie da, więc godzę się z losem.
Będzie jak będzie- ważne, że wino nadal produkują! Pora wypić za własne błędy (coś mi mówi, że trzeźwa świtu nie doczekam, gdyż nektarowi Bachusa mówię stanowcze "Czemu nie?!") Zaiste, powiadam Wam, klawo jest, a będzie klawiej!

P.S. Ocalmy Ziemię- to jedyna planeta, na której produkują 'Barolo'!