piątek, 15 lipca 2011

76. ‘Na wolności’ albo rozważania rekonwalescentki (2)

Nie ma szpitala bez pielęgniarek, ale nie sposób też wyobrazić go sobie bez lekarzy. To oni podejmują kluczowe decyzje dotyczące losu nieszczęśników zalegających na oddziałowych łóżkach. Ci ostatni spijają każde słowo z ich ust, z zapartym tchem śledzą wyraz twarzy, gdy omawiany jest ich przypadek, do bólu analizują wszystkie drobiazgi związane z ich zachowaniem. Bo przecież władza lekarzy ogromną jest. Oto niektórzy z medyków, z którymi dane mi było obcować.


Lekarze

(tak, jak w przypadku pielęgniarek podjęłam próbę nazwania ich na własny użytek intelektualny)

Łojdiridi łodiridi ridi ucha – przykład człowieka zaokrąglonego w każdym aspekcie: okrągły brzuszek, okrągła buźka, okrągłe, serdelkowate paluszki. Nawet akcent jakby zaokrąglony (pan doktor jest pochodzenia -sądząc z nazwiska- wschodnioeuropejskiego, mówi z charakterystycznym zaśpiewem), ma urocze problemy z polską fleksją, co skutkuje miluśkimi błędami w doborze końcówek. Zawsze uśmiechnięty, mimo krągłości porusza się energicznie i z gracją właściwą osobom pozbawionym kompleksów na punkcie swojego wyglądu. Często nuci coś pod nosem. Myślę, że prywatnie jest duszą każdego towarzystwa.

Stirlitz- zupełne przeciwieństwo Łojdiridi łodiridi ridi ucha: mentalnie spięty jak agrafka, o patologicznie wyprostowanej posturze. Podejmuje czasami próby uśmiechu, ale usiłowania te wypadają dość groteskowo na naciągniętej powagą twarzy. Każdą myśl wyraża tak, jakby właśnie przed chwilą osobiście
i niezależnie odkrył i udowodnił prawdziwość owego twierdzenia. W sumie dość nudny w obcowaniu, choć jego profesjonalizmu nie kwestionuję. Zapewne stosuje zdrową i zbalansowaną dietę, a także uprawia jakiś odpowiedni dla swej natury i pozycji sport (golf? szachy?). Myślę, że nie pija wina ( a to źle i nierozsądnie).

Jajecznica (czyli baba z jajami) - zastępczyni ordynatora. Zaprzeczenie stereotypu blondynki (taki kolor włosów posiada): fachowa, zdecydowana. Ma wrodzoną łatwość decydowania (pewnie wynikającą z samoświadomości swoich kompetencji. Na szczęście dla pacjentów, przekonanie to jest ze wszech miar uzasadnione). Nie wszyscy podopieczni ją lubią, gdyż ma dość czarne poczucie humoru. Potrafiła, na przykład, pocieszyć pacjentkę skarżącą się, że ‘tu ją pobolewa, jak się dotknie’ twierdzeniem, że to po zabiegu operacyjnym zupełnie normalne i samo przejdzie…. za jakieś pół roku. (Na piśmie nie wygląda to jak taktowny żart, ale to tylko dlatego, że czytający nie widzą szelmowskiego uśmiechu i błysku w oku, który tym słowom towarzyszył.) Ja przyswajałam ją totalnie i chętnie wdawałam się w krótkie pogawędki z nią na szpitalnym korytarzu. Myślę, że gdybyśmy spotkały się w innych okolicznościach, mogłybyśmy się zaprzyjaźnić..

Prof. Ciacho – pierwszy po Bogu, czyli ordynator. Zaskakująco młody, zważywszy na tytuł naukowy, piastowaną funkcję oraz renomę, którą cieszy się w środowisku. Nieprzyzwoicie przystojny, o pociągłej, bardzo męskiej twarzy i głębokim, aksamitnym głosie. Obecność pana Prof. na oddziale ( co nie jest zjawiskiem zbyt częstym, gdyż większość czasu spędza on na bloku operacyjnym, oddając się zajęciu, które najlepiej mu wychodzi, czyli grzebaniu w człowiekach) czuło się wieloma zmysłami. Intuicyjnie wyczuwało się subtelne napięcie wśród personelu (Prof. Ciacho trzyma oddział dość twardą ręką i chyba nie ma wrodzonej wyrozumiałości dla ludzkich błędów i ułomności). Wyczuwalna jest atencja, jaką darzy go personel oddziału.

Jeżeli pacjenta zawiodła intuicja, to o obecności w/w poinformował go nos-pana ordynatora było czuć zanim się go jeszcze zobaczyło. W czasie obchodu, krocząc szpitalnym korytarzem (z asystą godną głowy państwa lub kościoła) rozsiewał cudownie męski aromat świetnie dobranej wody kolońskiej- krótko mówiąc, pachniał tak dobrze, jak wyglądał. Jak łatwo się domyśleć, to właśnie on był obiektem westchnień pacjentek i niekwestionowanym królem żeńskich fantazji (różnej maści).

Mimo tak licznych przesłanek, aby sodówa mu do głowy uderzyła, Prof. Ciacho pozostaje osobą pozbawiona ‘zadęcia’ i bardzo kontaktową, potrafi rozmawiać z pacjentami w sposób dla nich zrozumiały i klarowny, bez wrzucania do każdego zdania skomplikowanych terminów medycznych brzmiących dla chorego zagadkowo i złowieszczo bez względu na ich prawdziwe znaczenie. Na koniec konwersacji ma zawsze w zanadrzu cudowny uśmiech, którym obdarza rozmówcę. Ach, panie Profesorze…… *rozmarza się nieprzystojnie*

Myślę, że ma on pełną świadomość efektu, jaki wywiera na kobietach i czerpie z tego faktu pewien rodzaj przewrotnej satysfakcji. (Choć jakoś nie wydaje mi się, aby z owego daru korzystał meblując swoje życie prywatne.) Jestem pewna, że jego kubki smakowe są w stanie rozróżnić i docenić owocowe nuty Chianti Classico czy też elegancki pazur Montecillo Crianza Rioja.

Wszystkim wyżej wymienionym i przemilczanym jestem wdzięczna, że mnie ‘naprawili’. Dla pana doktora Łojdiridi łodiridi ridi ucha przechowuję w sercu wiele ciepła. Stirlitzowi życzę wyluzowania i spontanu, Jajecznicy dedykuję posty w „Kąciku poetyckim” z 14. i 21.01 2011. A panu Prof. Ciacho (Ach, panie Profesorze…) posyłam uśmiech tak czarowny, na jaki tylko mnie stać.

http://zaazu.com

1 komentarz:

Amber7 pisze...

Hehe... cudne sa te twoje opisy i skojarzenia :)