sobota, 10 września 2011

84. Skąd się wzięła Aylla?

Nick, pod którym mnie znacie to nick i nie nick. Tak naprawdę, to przekręcona wersja mojego imienia. Przekręcona z wdziękiem i sympatią, a spowodowana niedostatkami aparatu wymowy mojego pierwszego narzeczonego.

Wczesne dzieciństwo (od trzeciej do szóstej wiosny życia) spędzałam w domu dziadków -spędzałam codziennie i wielogodzinnie, gdyż byłam tam ‘podrzucana’ co rano na przechowanie do godzin średnio- popołudniowych, czyli dopóki rodziciele z pracy nie wrócili. (Osobiście uważam, że jest to prosta droga do rozpuszczenia dzieciaka jak dziadowski bicz, bo nie ma takiej rzeczy, której dziadkowie nie zrobią, aby wnusię -póki co jedyną- uszczęśliwić. Ale ten tekst nie o tym ma mówić.)

W domu obok ‘pomieszkiwało’ (na podobnych zasadach, co ja w domu dziadków) dwoje dzieciaków w podobnym do mnie wieku. Nic dziwnego, że owo rodzeństwo (Dorota i Bartek) stało się moimi najlepszymi kumplami (a może nawet więcej niż kumplami, ale to dopiero upływ czasu pozwala docenić). I w/w brat i w/w siostra dotknięci byli pewną przypadłością dykcyjną- więcej głosek nie wymawiali niż wymawiali. Ze szczególnym upodobaniem nie wymawiali ‘r’ zastępując je ‘ł’, kłopot sprawiały im również niektóre zbitki samogłoskowe, spółgłoskowe zresztą też. Chichot losu sprawił, że owo nieszczęsne ‘r’ występowało w imionach obojga, a niewymawialna zbitka samogłoskowo-spółgłoskową w moim. Nie potrafiąc nazwać mnie po imieniu, dzielny starszy brat Bartek wykombinował mi nowe (możliwe do wymówienia przez siebie) imię i tak świat poznał Ayllę. (Ponieważ dzieciaki upodabniają się do swoich przyjaciół, ja też zaczęłam miewać problemy pronuncjacyjne - o dziwo, tylko wtedy, gdy byłam w ich towarzystwie- i tak Bartek został ‘Bratkiem, a Dorota ‘Dołotą’).

Na początku tekstu napisałam, że ‘imię’ to wymyślił mój pierwszy narzeczony. To prawda. Któregoś dnia doszliśmy z Bratkiem do wniosku, że nie można tak całe dnie po ogrodzie latać i koty drażnić, bo to dziecinne, a my już swoje lata mamy. Tak więc, należało się pobrać i spoważnieć. Oboje uznaliśmy, że właśnie tak powinniśmy zrobić. ‘Oświadczyny’ przyjęłam rano, potem zajęliśmy się codziennym hasaniem po ogrodzie. W okolicach południa doszliśmy do wniosku, że jednak z tym ślubem poczekamy, aż dorośniemy (czyli ja skończę pięć lat, a Bratek siedem).

Do ślubu z Bratkiem nigdy nie doszło (zmarł na ostrą białaczkę zanim stuknęła mu ‘siódemka'), ale dał mi prezent, którego używam do dziś. A ja do dziś mam maluśki kawałeczek serca zarezerwowany tylko dla niego. Gdziekolwiek teraz jesteś Bratku……

1 komentarz:

Monika pisze...

Bardzo wzruszająca historia... xxx