poniedziałek, 13 czerwca 2011

73. Tyrolki i karabinki, czyli po co stara baba wlazła na słup? (1)

Bo ją diabeł podkusił! To musiała być ingerencja sił nieczystych, żeby dorosłej kobiecie tak we łbie zamotać! Przecież jestem osobą wyważoną, poukładaną, racjonalną……… Wkurzak, przestań chichotać, bo Cię tak zakarabinkuję i przetyrolczę, że ruski rok popamiętasz! *rzuca groźne spojrzenie w kierunku osobnika wyżej wymienionego*

Wracając do meritum: w mieście mym znajduje się park linowy. Istnieje już od dłuższego czasu i do tej pory uwagi mej specjalnie nie zwracał, choć o istnieniu jego kiedyś tam słyszałam. Wczoraj zdarzyło mi się doświadczyć jego uroków.

Jak i dlaczego się tam znalazłam- o to w tej chwili mniejsza, ważne, że się znalazłam. Patrzyłam się z lubością z dołu na nieszczęśników, którzy telepali się mniej lub bardziej władnie (zwykle mniej) próbując przejść po niestabilnym podłożu z jednego zainstalowanego na drzewie podestu na drugi. Zabawę miałam przednią! I wtedy jakichś złośliwy chochlik ( a może to Wkurzak był?) podszepnął mi myśl tyleż absurdalną, co i kuszącą: „A może by tak spróbować?” „Nie, bzdura”- odparowałam w myśli- „Wierzę na słowo, że człek od małpy pochodzi, nie muszę tego sprawdzać doświadczalnie hulając między drzewami jak jakiś niedorobiony szympans 10 metrów nad ziemią!” Ale ziarnko natrętniej ciekawości typu „ciekawe, czy bym dała radę” zostało zasiane….

Kilka minut później stałam już przy ‘kasie’. Najpierw podpisałam oświadczenie, że Bóg mi rozum odebrał i sama się zgłosiłam do tego karkołomnego przedsięwzięcia, a w związku z powyższym jednoosobowo ponoszę odpowiedzialność za swoją decyzję i, jeśli żywota dyndając na którymś z drzew dokonam, to sama się o to napraszałam. Uiściłam również sumę pieniędzy, którą właściciel parku uznał za stosowną rekompensatę w zamian za umożliwienie mi zaznania uroków trasy średniej (na szczęście, miałam na tyle rozumu, by nie pokusić się od razu na pojedynek z trasą wysoką). Po dokonaniu formalności zostały nałożone mi uprząż oraz kask. Ta cała uprząż, to do bani jest- ani to estetyczne, ani wygodne. Wżyna się niemiłosiernie tam, gdzie czasami wżynają się stringi, ale z wielokrotnie większą siłą. Próbowałam zakomunikować ten fakt uroczemu młodemu człowiekowi, który rzeczone chomąto na mnie instalował, ale był nieugięty i stwierdził, że „musi dobrze przylegać, żeby zadziałać”. O walorach estetycznych kasku (a właściwie ich braku) przez miłosierdzie dla czytającego nie wspomnę.

Tak odzianą, skierowano mnie na obowiązkowe przeszkolenie, na którym dowiedziałam się, co to karabinek, co to tyrolka, i do czego służą. (Dygresja dla równie niewtajemniczonych jak ja kilkadziesiąt godzin temu. Tyrolka wygląda tak:

i służy do zjeżdżania po linie; karabinek wygląda tak:


i służy do przyczepienia się do już istniejącej liny w celu uniknięcia jakże nieestetycznej śmierci przez upadek skutkujący rozmaśleniem.)

Po kursie teoretycznym, instruktor kazał mi się wdrapać na słup ćwiczebny, a gdy już tam wlazłam, zjechać na dół po linie przy użyciu tyrolki. Ponieważ udało mi się powyższego dokonać bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym, uznano, że umiem wystarczająco dużo, by pokonać trasę średnią i przeżyć, aby Wam tę historię do końca opowiedzieć.

3 komentarze:

Amber7 pisze...

"Najpierw podpisałam oświadczenie, że Bóg mi rozum odebrał..." - dobre!!! :D

Aylla pisze...

Tak, w rzeczy samej, było. Inne wytłumaczenie ni do głowy nie przychodzi.

Aryel1 pisze...

jestem ciekawa czy jeszcze to powtórzysz