środa, 3 sierpnia 2011

80. Wakacyjna reminiscencja (2)

Lecimy sobie radośnie, lecimy, lecimy…… aż tu nagle! Spadamy sobie!
I to zupełnie cudacznie. Znawcą katastrof lotniczych nie jestem, ale ze środków masowego przekazu wiem, że samoloty nie Strusie Pędziwiatry i spadają w pionie (albo dziobem do dołu, albo antonimem dziobu). A ten orzeł przestworzy spadał jak bohater kreskówki- w poziomie, całością w dół. Zbyt daleko, jednakowoż, nie poleciał- po kilku sekundach łupnął o coś całym podwoziem i od razu przechylił się na prawe skrzydło. I właśnie wtedy zrobiło się zupełnie niewesoło.

Od momentu, gdy samolot zaczął opadać, atmosfera na pokładzie natychmiast stężała i zrobiło się przeraźliwie cicho. Myślę, że wszyscy pasażerowie dokładnie zdawali sobie sprawę, że znaleźliśmy się w niebezpiecznej sytuacji. Nikt się nie ruszał, wydawało się, że wszyscy wstrzymali oddech. Ja również zesztywniałam i uporczywie wpatrywałam się w przejście między rzędami foteli. Nie mam pojęcia dlaczego właśnie tam.

Wkrótce okazało się, że miało być jeszcze gorzej. Gdy maszyna położyła się na prawą stronę, półki bagażowe znajdujące się nad siedzeniami pasażerów zaczęły się otwierać, a ich zawartość- głownie zakupy ze sklepu bezcłowego- zwalać na głowy biednych podróżników. Na szczęście siedziałam po lewej stronie kabiny (czyli tej, która poszła go góry), więc taki uraz mi nie groził, ale widziałam kątem oka jakie są skutki zderzenia ludzkiego łuku brwiowego ze spadającą na niego butelką ‘Ballantine’a’. Zderzenie takie skutkuje mocnym krwawieniem (oraz domyślam się, że ostrym bólem). A jak do tego obrazka dodamy jeszcze fakt, że żołądki niektórych pasażerów nie wytrzymały owych ‘przechyłów’, to mamy w miarę pełny obraz sytuacji w kabinie pasażerskiej (opisu zapachu, który zapanował w pomieszczeniu o zamkniętym obiegu powietrza Szanownym Czytelnikom oszczędzę).

Mogę się jedynie domyślać, co działo się w tym czasie w kabinie pilotów. Na szczęście nasi dzielni awiatorzy sytuacje opanowali, samolot wyprostowali i zmusili do właściwego zachowania się. Personel pokładowy niezwłocznie przystąpił do opatrywania rannych oraz sprzątania widocznych znaków żołądkowych rewolucji, które zdarzyły się wcześniej. Pasażerowie zaczęli znowu oddychać, a nawet ze sobą rozmawiać. Wszystkich jednak uciszył pana kapitan, który przemówił do nas przez interkom.

Pan kapitan został dobrze przećwiczony PR-owo- mówił do pasażerów głosem opanowanym i stanowczym. Słowa wymawiał dość głośno i wyraźnie. Nie było wątpliwości- przemawiała do nas osoba kompetentna, poukładana i zdolna zapanować nad stajnią Augiasza, którą stał się ten lot. Pan kapitan objaśnił nam powód naszego upadku, obciążając winą za niego kontrolera lotów na lotnisku Heathrow, który wprowadził nas w korytarz powietrzny chwilę wcześniej używany prze Jumbo jeta. Okazuje się, że ten ogromny samolot praktycznie wysysa całe powietrze z korytarza, w którym leci, zostawiając za sobą smugę próżni. Potrzeba trochę czasu zanim prawa fizyki zrobią swoje i następny zdobywca przestrzeni będzie mógł skorzystać z tej samej trasy. Nas wprowadzono do rzeczonego korytarza za wcześnie, tak więc znaleźliśmy się w próżni, a jak wiadomo, samoloty w próżni nie latają, tylko spadają. No to spadliśmy, a przeszkodą, w którą łupnęliśmy z takim impetem była, de facto, warstwa powietrza!

W uproszczeniu, tyle zrozumiałam z wykładu pana kapitana, który zakończył swą przemowę przeprosinami za niedogodności, na które zostaliśmy narażeni. Dodał również, iż tuż po wylądowaniu zamierza złożyć oficjalną skargę na pracę kontrolera lotu, który się nami ‘opiekował’. Jak wspomniałam, powyższe wyjaśnienia zostały wypowiedziane tonem stosownym i adekwatnym do sytuacji oraz stanowiska mówiącego. Po zakończeniu przemowy nasz dzielny lotnik nacisnął przycisk wyłączający interkom. W kabinie dał się słyszeć charakterystyczny ‘klik’. Niestety, czy to na skutek uszkodzenia wynikłego z wcześniejszej przygody, czy też zadziałała tu złośliwość przedmiotów martwych- przycisk ‘kliknął’, ale nie zadziałał. Nieświadomy tego faktu kapitan kontynuował przemowę. Choć ta jej część przeznaczona była jedynie dla uszu jego współpracowników, również szaraczki w kabinie pasażerskiej usłyszały, gdy zirytowanym i gniewnym tonem ogłosił: „Jak tylko nas posadzi, to ja temu sku********* jaja urwę!”

Słysząc takie dictum, pasażerowie poczęli ochoczo bić brawo, wzbudowani waleczną postawą naszego lotnika. Poza tym, uznaliśmy, że to odpowiednia kara dla kontrolera lotów za niebezpieczeństwo, na które nas naraził. Jedynymi, którzy zdali się nie podzielać wszechogarniającego entuzjazmu dla zamierzeń pilota byli członkowie personelu pokładowego- z wyrazem przerażenia na twarzy, jeden przez drugiego, biegli w stronę kabiny pilotów wrzeszcząc: ’Interkom!’ (Choć mam wrażenie, że w głębi duszy byli po naszej stronie.) Niedługo później bezpiecznie usiedliśmy na płycie lotniska London Heathrow.

Wysiadając z samolotu większość roześmianych -mimo wcześniejszych doświadczeń- pasażerów prosiła personel pokładowy o przekazanie kapitanowi życzeń wytrwania w powziętym postanowieniu. Jak historia ta potoczyła się dalej, nie wiem. Z perspektywy czasu mam nadzieję, że biedak, który zafundował nam wyżej opisane ‘atrakcje’ zachował atrybuty męskości. Jestem wdzięczna losowi za to, że przycisk interkomu nie zadziałał- dzięki temu udało się obśmiać i odczarować potencjalnie niebezpieczną sytuację i kilkanaście dni później raczej spokojna weszłam na pokład samolotu odlatującego do Warszawy.

P.S. Jakiś czas po opisanym zdarzeniu leciałam samolotem British Midland z Londynu do Belfastu. Miejsce na fotelu obok zajął mężczyzna w mundurze pilota, który okazał się być przemiłym rozmówcą. Opowiedziałam mu powyższą historię, a on, uśmiechając się, wyjaśnił mi, że wśród pilotów panuje przekonanie, że jeśli ktoś znalazł się w niebezpiecznej sytuacji w powietrzu i przeżył, znaczy to, że nie jest mu pisane zginąć w katastrofie lotniczej. Tak więc, drodzy moi, jeśli chcecie mieć dodatkową rękojmię, że bezpiecznie dolecicie do miejsca przeznaczenia, upewnijcie się, że jestem na pokładzie.

4 komentarze:

Aryel1 pisze...

Lubię słuchać jak opowiadasz ale wprost uwielbiam te same historie przelane na papier/bloga :)

Amber7 pisze...

To samo tutaj :) swietnie sie czyta te twoje opowiesci! :)
...i oczywiscie zapraszam pojutrze ze mna na poklad samolotu Londyn-Warszawa :)

Aylla pisze...

@Amber Myślami będę z Tobą :)

Becia pisze...

Nigdy nie latałam, ale w swój pierwszy rejs lecę z Tobą!!!