niedziela, 13 marca 2011

56. Miejski survival (1)

Moja wiedza na temat sposobu działania samochodu jest tak głęboka, że po prostu sięga dna. W praktyce oznacza to, iż jedynie wodorosty wiedzą o samochodach i zasadach, na jakich one działają mniej ode mnie. A że taka wiedza jest niezbędna do przetrwania na miejskiej jezdni wie każdy, komu samochód odmówił posłuszeństwa na środku skrzyżowania w godzinach szczytu. Jeżeli się maszyny nie da szybko uruchomić, można się z życiem pożegnać i na lewarkach być rozniesionym.

Jak każda maszyna złożona, automobil ma cechę wrodzoną (lub wmontowaną), którą u ludzi zwykło się nazywać złośliwością. O ile gatunek homo sapiens bywa złośliwy ‘po coś’- aby kogoś obrazić, ośmieszyć lub ukarać, o tyle samochody są złośliwe ‘po nic’- napadowo i bez sensu odmawiają dalszej jazdy i już. Bez ostrzeżenia, bez przemyślenia skutków tak nieodpowiedzialnej decyzji.
Ot, stanie toto na środku jezdni i stoi niewzruszone na prośby, groźby i łzy. Samo może nawet nie wiedzieć, po co stanęło.

Mój pierwszy wehikuł (otrzymany niedługo po osiemnastych urodzinach) był rodowodowym ‘Maluchem’, nieco tylko młodszym ode mnie. Samochód ekonomiczny (mało jadał- w porównaniu z cudem naszej motoryzacji nazwanym na cześć patriotycznego dzieła Ogińskiego był na nieustającej diecie niskokalorycznej), wszędzie się mieścił (jak nie dało się do miejsca parkingowego podjechać, zawsze można go było ręcznie dopchnąć) i posiadał konstrukcję tak prostą, że trudno uwierzyć, aby mógł się zepsuć. Przecież było to równie prawdopodobne jak to, że cep się zatnie. A jednak.

Egzemplarz, którym mnie obdarowano wyróżniał się nie tylko intensywnością koloru karoserii ( czerwień kwiatu maku, widoczna z dalekiego daleka), ale również wrodzoną (czy wmontowaną) niechęcią do przejeżdżania przez skrzyżowania. Im ruchliwsze skrzyżowanie, tym większa niechęć. Może jakąś fobię związaną z tłumem miał, w każdym razie, gdy tylko na horyzoncie pojawiało się duże skrzyżowanie ulic ( o co w mieście nietrudno), w mojej ryczącej maszynie rodził się bunt, strach, czy czort wie, co jeszcze. Widok aut stojących na sąsiednich pasach i czekających na swoją kolei, by ruszyć, budził w moim pojeździe niesmak i chęć wyrwania się z tej gonitwy szczurów. Najprostszym sposobem osiągnięcia celu było puszczenie zniecierpliwionych maszyn przodem- a niech gnają na złamanie zderzaka, ich wybór. Tak też mój wehikuł czynił- gdy wszystkie maszyny obok nas aż rwały się do jazdy, pochrząkując niecierpliwie w oczekiwaniu na zielone światło, on się wyciszał i gasł. Następnie ze stoickim spokojem obserwował niebieskoszarą mgiełkę wydobywającą się z rur wydechowych odjeżdżających aut, wdychał ostrą woń ich spalin i uszczęśliwiony kontemplował pojęcie wolności.

Niestety, nie wszyscy użytkownicy drogi rozumieli jego potrzeby. Zwykle nanosekundę po zmianie świateł rozlegał się ogłuszający ryk klaksonów- kierowcy aut stojących na pasie za mną próbowali w ten sposób zmotywować mojego ‘tygrysa szos’ do wyrwania do przodu, wplecenia się w sznur maszyn mknących radośnie przed siebie, aż do chwili, gdy zatrzyma je kolejne czerwone światło. Ale wszystko to na nic- mój (bardzo) daleki krewniak Ferrari i Lamborghini już odpłynął do sobie tylko przynależnego wszechświata i żadne klaksony nie miały do niego dostępu. Jednakowoż do mnie miały. Ale o tem potem.

5 komentarzy:

Becia pisze...

Uwielbiam czytać twego bloga! Nawet gdybyś napisała post o książce telefonicznej bądź o obieraniu ziemniaków, to na 100% będzie to poezja, a czytanie tego będzie przyjemnością w najczystszej postaci:D

Aylla pisze...

Wow, dzięki *się rumieni po same uszy*

A co do ziemniaka... hmmm...

O, ziemniaku ,
Kartoflem zwanym,
Tyleś razy przez kucharzy,
Pod niebiosa wychwalanym,
Dla mnieś jednak,
Mocno przereklamowanym!

O książce telefonicznej nie wspomnę, bo już dość grafomanii jak na jeden dzień :)

Becia pisze...

Och, to dla mnie?!?!? Dziękuję :kłania się w pas: Czyli jednak miałam rację - ty nawet o kartoflu umiesz powiedzieć pięknie:P Buziole

Aylla pisze...

dla Beci

link

:D :D :D

Becia pisze...

:LOL: