środa, 1 września 2010

20. Auguste Ciparis

Przez ponad dwa stulecia mieszkańcy portowego miasteczka Saint Pierre na Martynice żyli sobie w cieniu wznoszącego się na wysokość ok. 1350 m n.p.m. wulkanu Mont Pelée (z fr. "Łysa Góra"). Mogli się cieszyć nie tylko spektakularnym widokiem z okna na co dzień, ale także (sporadycznie) pokazami parowo-popiołowymi, jako że wulkan od czasu do czasu sobie sapnął i kichnął. Toteż gdy w kwietniu 1902 roku nad jego kraterem pojawił się pióropusz dymu, nikogo to specjalnie nie zaniepokoiło.

Jeżeli Szanowny Czytelnik podejrzewa tragiczny koniec tej historii, to Szanowny Czytelnik ma rację. Niefrasobliwość owa została ukarana przez naturę z całą mocą i konsekwencją- w maju miasteczko Saint Pierre ( wraz z jego ludzką zawartością w liczbie 29 tys.) rozstało się ze światem, spalone przez ognistą lawę i gazy wulkaniczne.

Wydawać by się mogło, że takiego kataklizmu nie sposób było przeżyć, a jednak był ktoś, komu to się udało. Jedynym ocalałym był młody murzyn, Auguste Ciparis. Gdy nad miastem szaleli Anubis i Tanatos, człowiek ten siedział w wykopanej w ziemi celi miejscowego więzienia (której malutkie okno wychodziło na przeciwną stronę, niż krater wulkanu) oczekując na śmierć- następnego dnia miał zostać powieszony za zamordowanie policjanta. Ludzka sprawiedliwość go nie dosięgła (jego ocalenie uznano za cud i darowano mu karę), a i wulkan go oszczędził (powodów wielkoduszności wulkanu źródła nie podają).

Czego uczy nas powyższa historia? Różnie mówią- jedni kłaniają się w pas Jego Wysokości Przypadkowi czyniąc go sprawcą cudownego ocalenia; inni przypisują je przewrotności historii, której ironiczny chichot każdy z nas rejestrował kątem ucha nie raz. Zgadzam się z obiema interpretacjami, z małym zastrzeżeniem. Nieznane mi są losy Auguste Ciparis, zapamiętano go jako mordercę policjanta, który cudem ocalał z pogromu. Nie wydaje mi się, żeby akurat ten fakt był przyczyną jego ocalenia. Czym żył, kogo kochał, jak widział świat, co stracił a kogo zyskał zanim ścieżka życia zawiodła go do schowanej w ziemi celi więzienia w Saint Pierre? Tego się pewnie nigdy nie dowiem. Karty jego życia odwracały się bez żadnego historycznego szelestu i pozostaną nieodczytane lub zapomniane. Niereformowalna optymistka, która siedzi we mnie podpowiada mi, że są na nich zapisane wydarzenia we wszystkich kolorach- od szczęśliwej żółci przez budzącą respekt purpurę, aż do źle wróżącego grafitu. Ich proporcji nie zdołam ustalić, ale chcę wierzyć, że wypicie czary goryczy może czasami wyjść na zdrowie.

Brak komentarzy: