wtorek, 24 maja 2011

67. Nuka i Jackie (2)

Dwie puchate, biało-szaro-płowo-brązowe kulki pojawiły się w życiu moich przyjaciół (a przez to i moim) wczesną jesienią 2009. Nuka i Jackie- tak je nazwano- szybko przejęły we władanie umysły i uczucia swoich opiekunów. Udało im się również szybciutko przekabacić na swoją stronę Dino- trzyletniego bernardyna, do tamtej chwili niepodzielnie władającego podwórkiem ( co było dość łatwe, zważywszy na brak konkurencji). Szczeniaki rosły jak na drożdżach, spędzały czas na podgryzaniu siebie nawzajem i Dino, napychaniem sobie brzuchów jedzonkiem serwowanym przez moją przyjaciółkę i hasaniem po polach. Szybko rosły i szybko się uczyły. Genialnie rozszyfrowały też rodzaj ludzki- dokładnie wiedziały, na co mogą sobie wobec kogo pozwolić. Na moje nieszczęście, zostałam zakwalifikowana do kategorii ‘przytulanka’, co oznaczało zero szacunku, za to wiele śladów ubłoconych psich łap na ubraniu. Żeby cokolwiek od nich wyegzekwować, musiałam ćwiczyć groźne miny
i nieznoszący sprzeciwy ton. Nauczyłam się też trochę mówić po psiemu, gdyż nie mogłam liczyć na to, że Nuka i Jackie zadadzą sobie trud opanowania podstaw mowy ludzkiej. Czasami działało, ale głównie nie.

Czas mijał, psy rosły i mężniały, ślady łap na moich ubraniach stawały się coraz większe. Nasze stosunki zaczęły bywać lekko napięte: bycie ‘przytulanką’ szczeniaczków można jeszcze jakoś przeżyć, ale rola ‘pluszaka’ rocznych husky to już nie są przelewki. Zwykle nie kończyło się na zapapranym ubraniu, zdarzyły się i rozerwany rękaw i kilka siniaków. ‘No nie!”- zarzekałam się wtedy. „Spróbujcie po mnie łazić jeszcze raz a, jak dwa razy dwa jest pięć, huskie łby spadną!” Spodziewanego skutku groźby te nie odnosiły, a teraz jest mi bezgranicznie żal, że je wygłosiłam.

Husky to stworzenia kierowane instynktem i impulsem, którym obce są analiza sytuacji, dedukcja i ocena zagrożenia- tak sobie myślałam do momentu, gdy Nuka i Jackie odkryły przede mną nieznaną mi do tamtej pory stronę swoich osobowości. Rzecz działa się gdzieś w polu pod lasem (jako rodowity mieszczuch nie potrafię precyzyjniej określić mojego położenia geograficznego: te wszystkie pola i lasy wyglądają dla mnie zupełnie tak samo). Spacer przebiegał planowo: psy latały wokół mnie, od czasu do czasu skakały na me udręczone ciało, coś tam z niego ściągnęły (albo nie) i leciały dalej. Zawsze jednak trzymały się w zasięgu mego wzroku. W pewnej chwili, kierowane jakimś niezwykłym, niedostępnym ludziom przeczuciem, przybiegły do mnie i zaczęły kroczyć równo jak pod linijkę przy mojej nodze. „No to się na burzę zbiera!”- pomyślałam sobie, wietrząc w ich zachowaniu kolejną niecną zasadzkę. Na tym świecie nie nic równie niezwykłego jak niesforne husky, które nagle zaczynają zachowywać się przykładne labradory czy inne owczarki alzackie. „Zaraz mi taki numer wywiną, że ruski rok popamiętam!” Przed oczami duszy mojej widziałam już zmasowany psi atak na, powiedzmy, me spodnie. Wyobrażałam też sobie wstyd, jakiego przyjdzie mi doświadczyć wracając do domu przyjaciół samotnie i w zdekompletowanym odzieniu! Na wszelki wypadek złapałam się mocno za pasek.

Myliłam się, psy nie zamierzały pozbawić mnie portek. Wyczuły zagrożenie zanim pojawiło się ono na horyzoncie. Zagrożenie miało postać osobnika płci męskiej, lekko podchmielonego, odzianego w dres adidasopodobny. Wyłonił się zupełnie niespodziewanie i mimo, że nic nie mówił, dało się wyczuć, że zionie agresją i złością do całego świata. Szedł w moim kierunku krokiem zdecydowanym i szybkim, od czasu do czasu kopiąc cokolwiek znajdowało się na jego drodze. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.

Psy trwały dzielnie przy mojej nodze, stąpały jakby wolniej, ale bardziej uparcie. Ich postawione na sztorc uszy nie uroniły żadnego dźwięku, a lazurowe oczy wbijały się niemiłosiernie w zbliżającą się postać. Sierść na grzbietach zjeżyła się, przez co wydawały się większe i potężniejsze. Gdy już, już mieliśmy się zrównać z nadchodzącym z przeciwka, Jackie przesunął się lekko do przodu, Nuka odgradzała do mnie dostęp z boku. Był to oczywisty sygnał, że aby się do mnie zbliżyć na wyciągnięcie ręki, nieznajomy musiał najpierw pokonać barierę psów. Rzucił na nie okiem, oszacował swoje szanse i … ustąpił pola. Aby zachować twarz, gdy był już w pewnej odległości, rzucił przez ramię jakieś bezcenne spostrzeżenie typu: „Takie psy to na smyczy prowadzać!” Na to Nuka odpowiedziała mu: „ Wwwwrrrr!”, a Jackie zawtórował jej gardłowym „Grrraaaahh”. Nieznajomy konwersacji nie kontynuował, przyspieszył kroku i zniknął nam z oczu.

Brak komentarzy: