sobota, 18 grudnia 2010

37. Zanim zabłyśnie pierwsza gwiazdka


Święta zaczynają się u mnie na tydzień przed Wigilią. A zaczynają się od zamętu, bieganiny, narastającego zmęczenia i irytacji. Zamęt i bieganina wynikają z tradycji, zmęczenie i irytacja- ze słabej logistyki.

Przed Świętami uruchamia mi się przymus sprzątania- babcia sprzątała, mama sprzątała, więc wydedukowałam, że ja też sprzątać muszę. Bo w Święta musi być czyściutko tam, gdzie widać i tam, gdzie nie widać też. Tam, gdzie widać łatwo się sprząta, bo miejsca te nie wnoszą do czynności sprzątania żadnych niespodzianek. Co innego zakamarki, miejsca tajemne, których zawartość to istna skarbnica różności! Dokładne ich spenetrowanie jest czasochłonne, ale również na swój sposób przyjemne. Okazuje się, na przykład, że sprzątająca jest posiadaczką dużej ilości nieodpakowanych nawet środków czyszczących zachomikowanych gdzieś w odległym kącie łazienki. (Od przybytku głowa nie boli, ale odkrycia takiego dokonuje się wkrótce po nabyciu nowej partii chemikaliów, które każdy brud usuną, blask wszystkiemu przywrócą, a cały dom napełnią zapachem świeżości.)

Ale to jeszcze nic. Najlepsze są wszelkiej maści szuflady. Ich zawartość jest jak pajęcza sieć- niemal niewidoczna, ale niezwykle silna. Oplata ofiarę i niepostrzeżenie wciąga w głąb szufladowej otchłani. A tam otwiera się przed nią królestwo wspomnień: kiedyś ważne notatki na tematy dawno zapomniane; fotograficzne skrawki wakacyjnych wspomnień; płyty CD z muzyką niesłuchaną; niechciane kiedyś prezenty, które nagle wyładniały. I wszystkie inne rzeczy do tej pory ukryte, które teraz zaczynają na nowo opowiadać swoje historie. Słuchanie ich jest wciągające i chętnie się mu oddaję. Aż do momentu, gdy zdaję sobie sprawę, że czas się dla mnie nie zatrzymał, a Święta są już o kilka godzin bliżej. Wtedy muszę pożegnać nowych-starych przyjaciół i wrócić do- nadal nieposprzątanej- rzeczywistości. Aby zdążyć przed pierwszą gwiazdką, trzeba zacząć wszystko robić dwa razy szybciej, co skutkuje zamętem i bieganiną.

Niedociągnięcia logistyczne leżą u podstaw zmęczenia i irytacji. Co rok obiecuję sobie, że tym razem prezenty zaplanuję we wrześniu, a nabędę najpóźniej w październiku. Co rok nadejście grudnia odnotowuję ze zdziwieniem, że to już. Reszta jest prostą konsekwencją powyższego- staję się kroplą w oceanie naznaczonych przedświątecznym obłędem zakupoholików, galopujących od sklepu do sklepu w poszukiwaniu prezentowego Graala. Stadium I -zmęczenie i irytacja, okresowo wspomagane zniechęceniem i chęcią ogłoszenia prezentowego strajku generalnego. Stadium II- frustracja okraszona dokuczliwym bólem kończyn dolnych. Stadium III- zacięta determinacja, na granicy wariacji. Stadium IV- ulga, bo znowu się udało. Pewnie, że się udało! Przecież to magiczny czas.

I po co to wszystko? Czemu nie dam sobie spokoju z tym przedświątecznym obłędem? Bo jest częścią świątecznej tradycji, która jest częścią mnie. Bez niego Boże Narodzenie przyszłoby i odeszło niezauważone. A w życiu trzeba mieć co wspominać.

1 komentarz:

Becia pisze...

widzę, że u koleżanki postanowienia są realizowane z taką samą konsekwencją jak u mnie:D:D