poniedziałek, 31 stycznia 2011

Kuchenna rewolucja

Po porażce kulinarnej opisanej w poniższym poście, postanowiłam znacznie zmodyfikować moje gastronomiczne dosssier. Będę trzymać się przepisów konkretnych, prostych i sprawdzonych. Na przykład takich:

"Zakrapiany kurczak"

Kurczaka bardzo starannie umytego, układamy na dnie naczynia, najlepiej szklanego. Dodajemy goździki i cynamon, skrapiamy cytryną.Tak przygotowanego kurczaka zalewamy szklanką wina czerwonego, dodając 100 g ginu, 100 g koniaku, 200 g Smirnoffa oraz rum do smaku.

Potrawy nie musimy poddawać obróbce cieplnej. Kurczaka możliwie jak najszybciej wywalamy, bo nie jest nam do niczego potrzebny. Natomiast sos! Sos! Paluszki lizać! Smiley
P.S. Kurczak musi być martwy, bo inaczej bydle sos wychłepce!

P.P.S. Wspomaganie pracy mózgu
Horda bawołów posuwa się tak szybko, jak najwolniejszy ze stada, zaś w przypadku polowania na stado to właśnie najwolniejsi i najsłabsi zostają wybici najszybciej. Ta naturalna selekcja jest w gruncie rzeczy pozytywna dla stada, bo pozwala na polepszenie zdrowia i szybkości ogółu poprzez regularną eliminację najsłabszych członków.

Mniej więcej w taki sam sposób, mózg ludzki jest tak szybki, jak najwolniejsza jego komórka. Nadmierne spożycie alkoholu - jak wszyscy wiedzą - niszczy neurony, ale w pierwszym rzędzie te najsłabsze i najwolniejsze. Tak więc regularne spożywanie C2H5OH pozwala, poprzez eliminacje słabszych szarych komórek, na uczynienie z mózgu szybciej i sprawniej działającego narzędzia.

P.P.P.S.Jeżeli znacie inne przepisy (proste, sprawdzone i 'zwalające z nóg'), proszę podzielcie się- chętnie wypróbuję.
Smiley

niedziela, 30 stycznia 2011

45. Mądrość Szwejka

Za oknem piękny zimowy dzień -słoneczko hojnie obdarowuje nas swoim blaskiem, mini sopelki lodu skrzą się wesolutko na gałęziach, jeszcze niezadeptany śnieg skrzy się radośnie. Jednym zdaniem bajkowy krajobraz z domieszką niewielkiej dawki mrozu. A ja, zamiast spacerować i uroki zimy wchłaniać każdym porem ciała, mierzę się z materią żywnościową, próbując sklecić z niej jakiś akceptowalny posiłek.

Talentu do garów nie miałam, nie mam i pewnie mieć nie będę. Mam za to zupełnie irracjonalne poczucie, że- przynajmniej od czasu do czasu- powinnam zabłysnąć kulinarnie, albo przynajmniej spróbować. Zwykle kończy się na ‘spróbować’.

Tak więc, stoję ci ja przy bufecie w kuchni. Wokół mnie zielenieją, czerwienieją i żółcą się przeróżne wiktuały czekające na obróbkę termiczną. Przede mną, biała kartka, cała zadrukowana wskazówkami jak rzeczone składniki na danie śliczniutkie- pyszniutkie przerobić. Czytam przepis. Sprawdzam, czy wszystko, co potrzebne znajduje się na bufecie. Upewniwszy się, że tak, czytam przepis ponownie. Siadam do komputera i sprawdzam znaczenie słów, których znaczenia nie rozumiem ( na przykład: ‘flambirowanie” albo inne ‘blanszowanie’). Wracam do kuchni, rzucam okiem na przepis. Niesłychane! Jakoś się wydłużył i jeszcze bardziej zawiły się zrobił od czasu, gdy go ostatni raz widziałam! Ale nic to, czytam jeszcze raz. Tym razem teoria idzie w parze z praktyką. Robię, co każą i jak każą. Nie ma zmiłuj- jak jest napisane, żeby podsmażać 5 minut, tyle właśnie podsmażam, ani sekundy dłużej lub krócej. Z chirurgiczną dokładnością odmierzam inne składniki. Flambiruję z takim zapałem, że niemal chałupę z dymem puszczam. (Dla ukojenia nerwów, resztę alkoholu wypijam). Niosę przygotowaną potrawę na stół, przy którym zdążył się już wygodnie rozsiąść Wkurzak.

WKURZAK
(przypatruje się mojemu dziełu ze wszystkich stron, wreszcie ryzykuje zapytanie)
Kurczak?

JA
Nie, wołowina.

WKURZAK
(ogląda jeszcze raz, wącha, smakuje; lico rozjaśnia mu uśmiech)
No, rzeczywiście! A wygląda jak kurczak.

Obserwuję Wkurzaka z rozmachem pałaszującego wszystko, co ma w zasięgu wzroku. (Teoretycznie, można by to uznać za komplement dla gotującej, ale ja wiem, że Wkurzak jest absolutnie wszystkożerny i pochłonąłby z równym zapałem kurczaka, jak i rybę, no może z wyjątkiem, gdyby żywa była i mu z talerza uciekła). Od czasu do czasu podnosi wzrok znad talerza i przesyła mi zawadiackie mrugnięcie- Wkurzakowy sposób wyrażenia ukontentowania. Miły stwór z tego Wkurzaka.

Ja też szturcham nożem kawałek mięsa spoczywający na moim nakryciu. Po spędzeniu stulecia w kuchni w celu nadania mu obecnego kształtu nie mam już specjalnej ochoty go jeść, ale się zmuszam. Może być, ale bez fajerwerków. ( W przepisie było napisane, że doznam kulinarnego orgazmu podczas konsumpcji. Nie doznałam.)

Jak to możliwe? Przecież religijnie trzymałam się receptury, niczego nie zaniedbałam, niczego nie podmieniłam, wszystko zrobiłam ‘według rozkazu’… I pewnie tu był mój błąd.Należało puścić wodze kulinarnej fantazji i dodać coś od siebie, wycisnąć na potrawie swoje własne piętno. No tak, ale najpierw trzeba ową kulinarną fantazję mieć.

Po głębszym przeanalizowaniu sytuacji, dochodzę do wniosku, że Szwejk miał absolutną rację twierdząc, że brak inteligencji w życiu można jakoś ukryć, ale w kuchni niedostatek ów od razu wyłazi. Trudno, muszę nauczyć się z tym żyć.

piątek, 28 stycznia 2011

Tuwim dla zuchwałych

"Kolejność rzeczy"
1. sentyment
2. temperament
3. moment
4. lament
5. aliment

twórczo rozwinięta natchnionym piórem Juliana Tuwima ukaże się oczom odważnych, którzy nie ulękną się kliknąć na zakładkę "Kącik poetycki".

środa, 26 stycznia 2011

44. Podsłuchaniec

Dziś dane mi było podróżować środkiem komunikacji publicznej w postaci autobusu miejskiego linii nieistotnej. Wsiadłam do rzeczonego środka transportu z mieszanymi uczuciami, gdyż wcześniej odbyłam wizytę w dużej i dobrze zaopatrzonej księgarni, gdzie jednorazowo wydałam dochody moje, moich dzieci i dzieci moich dzieci. Obładowana różnorakimi dobrami należącymi do sfery kultury wysokiej oraz ciężkimi wyrzutami sumienia związanymi z faktem pozbawienia rodziny środków do życia przez czas bliżej nieokreślony, wtarabaniłam się do wnętrza autobusu. Chętnych na podróż nie było zbyt wielu- wszyscy ‘normalni’ obywatele przebywali jeszcze w miejscach zarobkowania- usadowiłam się więc wygodnie gdzieś w połowie wehikułu i wyjęłam z torby jedną z wielu zakupionych wcześniej książek. Chciałam delektować się jej dotykiem i zapachem świeżego druku, oglądając okładkę próbowałam domyśleć się tajemnic, które skrywa jej wnętrze. Już, już miałam zacząć ją kartkować, gdy z tyłu pojazdu dobiegł mnie dźwięk dzwoniącego telefonu komórkowego.

Fakt, że w autobusie miejskim dzwoni komuś telefon nie należy do zjawisk niezwykłych, więc na początku nie zwróciłam na to większej uwagi, zwłaszcza, że właściciel telefonu szybko połączenie odebrał. Jednakże, w miarę upływu czasu półrozmowa, którą odbywał stawała się coraz bardziej interesująca. (Piszę ‘półrozmowa’, gdyż nie dane było mi słyszeć tego, co mówił dzwoniący, jedynie reakcje odbierającego).

Zaczęło się całkiem nieciekawie i grzecznie: głównie odpowiedzi typu” tak, nie, możliwe”. Z upływem sekund adresat połączenia stawał się coraz bardziej zirytowany, aż w końcu zastosował znany patent ‘komentarzy utajnionych’ (czytaj: niewygłaszanych bezpośrednio do mikrofonu, ale chyba słyszalnych dla dzwoniącego. Dla mnie, w każdym razie słyszalnych.) Szło to mniej więcej tak:

Dzwoniący: …………………..
Odbierający: Może warto to jeszcze raz sprawdzić.
‘Komentarz utajniony’: K****, całe życie z debilami….

Dzwoniący: …………………..
Odbierający: No to spróbuj wprowadzić dane jeszcze raz.
‘Komentarz utajniony’: Ch** mnie zaraz strzeli!

Dzwoniący: …………………..
Odbierający: Tylko nie to! Zawiesisz cały serwer!
‘Komentarz utajniony’: Ja pier****, co za popaprańce tam siedzą!

Dzwoniący: …………………..
Odbierający: Już lepiej nic nie rób, ja tam zaraz przyjadę.
‘Komentarz utajniony’: Żeby Was poje****, obesrańce!

Dalszej części tej kwiecistej półkonwersacji nie znam, gdyż autobus dojechał do mojego przystanku i wysiadłam. Z jednej strony szkoda, bo nigdy się nie dowiem jak się ta elegancka rozmowa dalej potoczyła. Z drugiej strony, to, co słyszałam wystarczyło, aby upewnić mnie w przekonaniu, że pieniądze, które wcześniej wydałam nie zostały wyrzucone w błoto. Bo nic tak nie wzbogaca (szeroko rozumianego) słownictwa, jak lektura książek!

niedziela, 23 stycznia 2011

43. Choroba chorobie nierówna

Zdanie w tytule to ‘oczywista oczywistość’, jeżeli zaczniemy porównywać choroby różne. Pewnie, że lepiej mieć naderwany paznokieć u małego palca u nogi niż malarię. Ale ja nie o tym. Powaga, niebezpieczeństwo powikłań w postaci stałego uszczerbku na zdrowiu oraz ostrość przebiegu stanu patologicznego zależą przede wszystkim od płci osoby chorującej.

WKURZAK
                                        (w pościeli, wyraz twarzy zbolały, głos przyciszony,
                                                                 smutek z oczu wyziera)

                                                                        Pić mi się chce!

JA
                                         (wyraz twarzy zbolały, głos sykliwy, złość z oczu wyziera)

Szklanka soku (świeżo wyciśniętego) znajduje się po prawej stronie, w odległości ok. 40 cm od twojej ręki.


WKURZAK
                                                                       (urażonym tonem)

Ten sok stoi tu już dwie godziny, więc termin przydatności do spożycia mu minął. Poza tym, osoba niedomagająca powinna pić soki warzywne, a ten jest pomarańczowy.

JA
                                                    …….. (milcząc wychodzę z sypialni)


Kwadrans później

WKURZAK
                                                                   (wrzeszczy na cały głos)

Doczekam się wreszcie? Już dziesięć minut temu powinienem lekarstwo wziąć, a nie mam czym popić! Gardło mam w płomieniach, głowa mi pęka, katar mnie zalewa, a zrozumienia i współczucia znikąd!


JA
                                                     (wpadam do sypialni jak samobój do bramki)

Wkurzak, gardło to Cię boli, bo wrzeszczysz jak ogniem przypiekany! A głowa to Ci pęka od użalania się nad sobą! A lek? Jaki lek- przecież Ty witaminę ‘C’ łykasz!!! Wierz mi, Twój zbolały i cierpiący (na hipochondrię) organizm wybaczy Ci dziesięciominutowe opóźnienie! Czy tyle zrozumienia wystarczy?


WKURZAK

……… (milcząc odwraca twarz w stronę okna, tęsknym wzrokiem omiata przyprószone śniegiem drzewa)

Uznaję sprawę za chwilowo załatwioną i wracam do swoich zajęć. Próbuję skupić się na czytanym tekście, ignoruję złowieszcze drapanie w gardle i kręcenie w nosie. „To nic, zaraz przejdzie”- wmawiam sobie, po raz trzeci czytając ten sam akapit bez zrozumienia.

Ze stanu pseudohibernacji wyrywa mnie dźwięk telefonu. W słuchawce słyszę dziwnie przyciszony głos Wkurzaka. (Sprytne, nie mogę już mu zarzucić, że się pruje jak całkiem zdrowy człek). Z uporem domaga się soku warzywnego- pomarańczowy już wypił próbując połknąć witaminę. Niestety, ta ogromna pastyla utkwiła mu gdzieś między zwieraczem górnym przełyku a tchawicą, co w niekorzystny sposób wpływa na jego proces respiracji.

Postanawiam się ubrać i wyskoczyć do apteki i sklepu. (Nie, nie znaczy to wcale, że uwierzyłam w te głodne kawałki, które mi Wkurzak przez telefon wciskał. Wiem, że się nie dusi, ale doceniam kreatywność podejścia.) Kupię sobie coś na bolące gardło i inne oznaki nadciągającego przeziębienia, a przy okazji nabędę sok warzywny dla Wkurzaka. Po powrocie połknę pigułkę, nakarmię i napoję Wkurzaka, doczytam tekst, połknę następną pigułkę… Jutro rano będę jak nowa...
‘Słaba płeć, a jednak najsilniejsza….’

sobota, 22 stycznia 2011

Subtelna aluzja? A gdzie tam!

Widzę, że wielu nowych ludziaków się po blogu kręci, ale komentarza to nikt z tych nowych przybyszów zostawić nie raczy! Smiley Zakrzyknę więc za Cyceronem: ”O tempora, o mores!” (dodając od siebie wyraz twarzy tak wykrzywiony, że strach się bać, normalnie.)
A gdyby to subtelne odwołanie do antyku na Was wrażenia nie zrobiło, pójdę ścieżką wymuszenia i szantażu, odnosząc się do pierwotnego instynktu obrony misia pluszowego, zawsze kochanego.
Słodziutki obrazeczek, prawda?


A teraz ten sam obrazeczek, lekko zmodyfikowany, aby grozę sytuacji oddać.

Zostaw mi komentarz, albo misiaczek przejdzie do historii!


 Do pióra klawiatury ludziaku! Inaczej będziesz mieć krew misiaka na rękach!!
Smiley


Jeżeli coś tak szpetnego i okrutnego do tej pory milczących gości do komentowania nie nakłoni, to już sama nie wiem, co może to sprawić! Smiley

piątek, 21 stycznia 2011

Ad absurdum, czyli....

.....klasycy amerykańskiej i angielskiej poezji nonsensu w przekładach Stanisława Barańczaka. W celu zapoznania się z tymi wiekopomnymi dziełami należy kliknąc na zakładkę "Kącik poetycki" i przyjąć do wiadomości fakt, że nie wszyscy chcą być, na przykład, fioletowymi krowami.

Nie widziałem fioletowej krowy
I nie liczę na widok takowy,
Ale mogę już teraz dać słowo:
Wolę widzieć niż sam być takową.
Gelett Burgess (1866-1951)

niedziela, 16 stycznia 2011

42. Uśmiech „Mona Lisy”


Autor: Leonardo da Vinci
Tytuł: „Mona Lisa" („La Gioconda”)
Data: 1503-1505
Rozmiar: 77cm x 53cm
Technika: olej (?) na drewnie topolowym

Technika obrazu jest iście tajemnicza. Badania mające określić techniki pędzla czy skład pigmentu nie doprowadziły do żadnych konkretnych rozwiązań. Cechą tego dzieła okazała się niematerialność. Obraz przepuszcza promienie Roentgena, jego faktura nie daje się zbadać żadnym mikroskopem. Portret jest jakby przezroczysty, ukrywa swoje techniczne tajemnice, nawet użyte pigmenty nie są do uchwycenia. (Przypuszcza się, że do malowania da Vinci stosował barwniki roślinne używane w farbiarstwie, wymieszane w elastycznej zawiesinie ze spoiwem tak ulotnym, że niezostawiającym po sobie śladu.)

Na obrazie: kobieta „pracowicie uśmiechnięta, smolista, niema i wypukła, jakby z soczewek zbudowana” 1 na tle „wklęsłego krajobrazu; między czarnymi jej plecami, które są jakby księżyc w chmurze, a pierwszym drzewem okolicy jest wielka próżnia piany światła”.

Całość skomponowana baśniowo i statycznie: rozmyte, chłodne barwy, rozproszone światło, zamarła w bezruchu niewiasta. Żadnego ruchu w tle- ni to drzewa, ni to góry ani drgną, wiatr ich nie porusza, ich bezruchu nie burzy ani człek, ani zwierz.

Dominantą obrazu jest postać kobiety- dość korpulentnej, o dużych dłoniach, splecionych i ułożonych na brzuchu. Jej wieku nie sposób określić, a urodą trudno się zachłysnąć. Migdałowe oczy portretowanej patrzą prosto na oglądającego obraz, a jej niewielkie usta układają się w najbardziej znany uśmiech świata. Nie, nie jest to uśmiech ‘od ucha do ucha’, jedynie lekkie uniesienie lewego kącika ust, ledwie muśnięcie uśmiechu. A może to po prostu grymas, wyraz znużenia monotonią pozowania, mimowolne drgniecie wargi, które nie uszło uwagi Leonardo i które mistrzowsko przelał na ‘płótno’ ( a właściwie kawałek topolowego drewna).

Obraz jest arcydziełem zagadkowości i niedomówienia. Od setek lat zachwyca i intryguje, zazdrośnie strzeże swych tajemnic warsztatowych, jest pożywką niekończących się spekulacji na temat tożsamości modelki, przyczyny, dla której się uśmiecha, znaczenia pejzażu uwiecznionego w tle. Pytań jest tyle, co i odpowiedzi na nie, a żadna nie jest rozstrzygająca i jedyna. I dobrze. Osobiście nie chcę wiedzieć, kim była modelka da Vinciego i dlaczego się uśmiecha. To jej tajemnica i jej broń przeciw zapomnieniu, zapadnięciu się bezszelestnie w niebyt historii opowiedzianych. Ta historia nie ma końca, więc trwa.

Myślę, że mistrz Leonardo też się cieszy. Zatriumfował nad potęgą ‘szkiełka i oka’, tak nam - ludziom z przełomu wieków- bliską. Stworzył enigmę wszech czasów, która mówi do nas językiem wszystkim znanym, ale niedookreślonym, wyczuwanym, ale nienazywalnym.

‘Mona Liso’- zachowaj na zawsze swoje tajemnice, zostań tam, gdzie jesteś, z oczami, które „marzą nieskończoność”. Chętni, by się z Tobą spotkać, znajdą do Ciebie drogę „przez siedem gór granicznych", gdzieś między sercem a .... sercem.


_______________________________________________________
1. Kursywą zaznaczono cytaty z wiersza Zbigniewa Herberta „Mona Lisa”.

piątek, 14 stycznia 2011

Dla miłośników czarnego humoru

"Kącik poetycki" przygotował dziś kilka smakowitych dziełek. Wyszły one spod pióra Jego Żartobliwości Harry'ego Grahama (1874—1936).



Co do tematyki, cóż, jedni lubią znaczki hodować, inni rybki zbierać- rzecz gustu  (do mojego przypadły).



("Father heard his children scream" - illustration to the 1898 "Ruthless Rhymes")

środa, 12 stycznia 2011

Nigdy nie jest za wcześnie...

.... by postanowić, co byśmy chcieli mieć wyryte na nagrobku.W przeciwnym razie......


Epitafium optymisty

W przeżycie śmierci tak szczerze wierzył.
Niestety, swojej nie przeżył.

Epitafium młodo zmarłego szachisty
Myślał, że swą grą zdobędzie pół świata.
Aż Bóg dał mu mata.



Epitafium alkoholika
Całe swe życie w wódce się pławił,
A tuż przed śmiercią śledziem się zadławił.

Epitafium matematyka
Śmiało liczył gościu i całki i ciągi..
A jednak nie wiedział jak jeżdżą pociągi.




Epitafium damy
Tu leży dama.
Po raz pierwszy sama.

Epitafium trębacza
Tu leży trębacz.
Boże mu przębacz.



Epitafium kobiety- kierowcy
Tu spoczywa Emilia Biała,
W lewo migała, a w prawo skręcała.

Epitafium pacjenta szpitala psychiatrycznego
To był ich pacjent.
Gadał bez przerwy!
... w końcu psychiatrze
puściły nerwy.

Epitafium telemaniaka
Na wielu frontach
o śmierć się otarł
- a zginął
broniąc pilota!

poniedziałek, 10 stycznia 2011

41. Ach, cóż to jest za blog!

Stawiam tezę, że mój blog można śmiało zaliczyć do kategorii ’wyczesanych’. Nie wierzycie? No to skupcie się, zaraz Wam całe to ‘wyczesanie’ udowodnię czarno na zielonym.

Rzecz zaczęła się od spostrzeżenia Amber7, która w komentarzach do posta „ Z Nowym Rokiem, nowym krokiem” raczyła poczynić następującą uwagę:

„Proponuje dorzucić jeszcze jeden gadget lub dwa, aby sprawdzić, czy oprócz wymienionych wyżej osób ktoś inny tu jeszcze zagląda... nie byłoby miło dowiedzieć się, że są inni? :)”

Natychmiast odparowałam cios takimi słowy:

„Ależ taki gadżet jest- dzięki A z liczbą naturalną na końcu! Na samym dole bloga toto jest i wskazuje ile adresów IP tu było. Z tego, co A z liczbą naturalną na końcu mówiła, to liczba na samym dole tego czegoś na samym dole. Więcej nie zrozumiałam, ale dzyngs taki jest!”

Niestety, piorunującego wrażenia me techniczne wywody na adresatce nie wywarły. Skwitowała je krótko: „Łeeee”, dodając: „masz na myśli to coś takie nijakie na samym dole? Ja mówiłam o czymś bardziej widocznym, jak np gadget, pokazujący miasta, które cię odwiedzają :).”

Wtedy do dyskusji włączyła się nasza techniczna guru, znana jako Aryel1, która postanowiła pokazać światu ( czyli Wam), a przy okazji i mnie, jakie to cudeńka ukryte są pod niepozorną ikonką na dole strony. Aryel1 się tam z wizytą wybrała i ‘odpytała’ na różne tematy dotyczące okresu między 1 listopada a chwilą obecną. Okazuje się, że to zmyślne urządzonko wie wszystko: kto, gdzie, kiedy, jak długo i którędy po moim blogu łazi, a także skąd przyszedł. Ale po kolei.

Byłam pewna, że mam blog krajowy, a tu niespodzianka- mam blog międzynarodowy! Zmyślne urządzono wyjawiło Aryel1, że pierwsza piątka państw, z których najczęściej odwiedzają mnie ludzie wygląda następująco:

1. Polska ( co było do przewidzenia)
2. Stany Zjednoczone
3. Wielka Brytania ( co też zrozumiałe)
4. Islandia
5. Niemcy

Pozycje 2, 4, 5 są dla mnie przyjemną niespodzianką. Wkurzak na tę wieść aż się z zachwytu nadał i włosy przyczesał, jak gdyby ktoś mógł na ekranie komputera jego nową ‘stylizację’ oglądać. Następnie rozsiadł się nonszalancko w fotelu i ćmiąc fajkę o swej sławie międzykontynentalnej rozmyślał. Nie chcąc mu humoru psuć, powstrzymałam się od uwagi, że dwa kontynenty są niepodbite- w Afryce i Azji o nim nie czytają. (Australię mamy załatwioną, na miejscu 13.)

Niestety, innego faktu nie dało się już ukryć. Bohaterami badanego okresu okazały się dwa posty, w których o Wkurzaku mowy nie było ( „Można odetchnąć z ulgą” oraz „Sylwestrowy zawrót głowy”). To właśnie one miały w tym okresie najwięcej odsłon. Co gorsza ( dla Wkurzaka), absolutnie oszałamiający sukces odniósł ‘Kącik poetycki’! Ilość jego odsłon była większa niż suma odsłon obu postów wymienionych powyżej. Kiedy mnie serce rosło, że ‘Kącik’ tak dzielnie sobie poczyna, Wkurzak się zasępił, skurczył w sobie i zaszył w ciemnym kącie. Trochę tam przesiedział, następnie wyszedł i oznajmił: „Nie ma co, za poezję się trzeba brać!” Szczerze mówiąc, zrobił na mnie wrażenie. Myślałam, że będzie się dąsał i naburmuszał, a tu nie! Wkurzak przeanalizował sytuację i postanowił zawalczyć o swój sukces. Udał się nawet do sklepu papierniczego i nabył brulion, w którym zamierza ze słowami się wadzić. Gdy zapytałam, dlaczego kupił brulion gładki, a nie w linie czy w kratkę, odrzekł: „Bo może oprócz wiersza jeszcze jakiś malunek machnę, skoro publika tak obrazki kocha!” Cóż, nie można przestać być wkurzakiem tak od zaraz.

Od momentu powstania bloga zastanawiałam się jak osoby, które na niego wchodzą, znajdują go w sieci. Dziś-dzięki Aryel1 i małemu urządzonku z dołu strony- już to wiem. Kilka wizyt zawdzięczam poczuciu humoru ‘wujka Google’. Oto wykaz fraz, które wpisano do wyszukiwarki ( pisownia jak w oryginale), a wujaszek Google skierował nieszczęśników na mój blog: „czemu mikołaj nosi czerwone szelki?”, „nie sobie znaleźć miejsca w życiu”, „dynamika muzyki”, „buźki obrazki”, „spółki w przysłowiach”, „wydzielina z uszu”, „co z moim ciałem”, „zabełtany błękit w głowie interpretacja”, „kto chciał zamienić królestwo za konia”, „jedenaste przykazanie”. I niech mi teraz ktoś powie, że sztuczna inteligencja się na humorze nie zna!

Dla ciekawych wykresów i chętnych do ich interpretacji mam jeszcze taką oto gratkę:


 Do końca nie wiem, na co patrzę, ani co to właściwie oznacza dla mojej blogerskiej przyszłości, ale Aryel1 mówi, że tu same dobre rzeczy są przedstawione i mogę spać spokojnie.

Reasumując powyższe, niepodważalne argumenty uznaję tezę postawioną na początku wywodu za udowodnioną i każdego, kto jej zaprzeczy na ubitą ziemię wyzwę! Na wszystko, co powyżej napisałam mam dowody na piśmie, gdyż Aryel1 wizytując małe urządzonko z dołu strony zrzuty z ekranu poczyniła. Jeśli ktoś jest nimi zainteresowany- chętnie udostępnię, gdyż opisałam tu jedynie wyimek z tego, co one zawierają. Ale i on wystarczy, aby móc zakończyć słowami: CBDO (co było do okazania).

sobota, 8 stycznia 2011

Dziecinnie prosta odpowiedź

Właściwa odpowiedź na pytanie zawarte w poprzednim poście to:

Miała nadzieję, że chłopak znowu pojawi się na pogrzebie!


Jeżeli udzieliłeś takiej odpowiedzi, nie ciesz się zbytnio, gdyż



znaczy to, że rozumujesz jak psychopata....!
Test ten pozwala weryfikować potencjalnych zabójców. Wielu seryjnych morderców odpowiedziało prawidłowo na powyższe pytanie.
Jeżeli odpowiedziałeś błędnie -lepiej dla Ciebie. Jeżeli ktoś z Twoich przyjaciół odgadł odpowiedz, sugeruję trzymać się od niego z daleka.


piątek, 7 stycznia 2011

Dziecinnie proste teściki

Oto najłatwiejszy quiz pod słońcem.
Plan-minimum to 5 poprawnych odpowiedzi.
Bądź duży: nie oszukuj, nie podglądaj!

1) Jak długo trwała Wojna Stuletnia?
2) Który kraj robi kapelusze Panama?
3) Z jakiego zwierzęcia robi się catgut?
4) W jakim miesiącu Rosjanie obchodzą rocznicę Rewolucji Październikowej?
5) Z włosów którego zwierzęcia zrobiona jest szczotka wielbłądzia?
6) Nazwa Wysp Kanaryjskich pochodzi od nazwy którego zwierzęcia?
7) Jak miał na imię król Jerzy VI?
8) Jakiego koloru jest zięba purpurowa?
9) Skąd pochodzi chiński agrest?
10) Jakiego koloru jest czarna skrzynka w samolocie?




1) 116 lat
2) Ekwador
3) z owiec i koni
4) w listopadzie
5) z wiewiórki
6) od psów
7) Albert
8) szkarłatnego
9) z Nowej Zelandii
10) pomarańczowa, oczywiście.



No i jak poszło? Jeśli nie uzyskałeś samych poprawnych odpowiedzi, masz jeszcze jedna szansę (się pomylić).


TO JEST KRÓTKI, ALE PRAWDZIWY TEST PSYCHOLOGICZNY:

Historia pewnej dziewczyny
Na pogrzebie swojej matki, spotyka ona chłopaka, którego nigdy wcześniej nie widziała. Nieoczekiwanie dostrzega w nim mężczyznę swego życia i zakochuje się w nim bez pamięci. Kilka dni później, dziewczyna morduje swoją siostrę.
Jaki jest powód zabicia przez dziewczynę własnej siostry?

niedziela, 2 stycznia 2011

40. Z Nowym Rokiem, nowym krokiem

Odwiedził nas zupełnie nowy rok. Zostanie z nami przez następne 365 dni. Jego nadejście to zarazem koniec i początek kolejnego etapu w naszym życiu. To także czas rozliczeń i planów. Zacznijmy od rozliczenia.

W 2010 dałam się namówić na coś, co mnie samą zadziwiło. Już jakiś czas wcześniej pisałam ‘do szuflady’ teksty o tym, co mnie wkurzało, zadziwiało, fascynowało. Nie były przeznaczone do publikacji w żadnej formie, krąg ich czytelników był bardziej niż wąski. Z resztą, nie dla ‘sławy’ powstawały, a dla samooczyszczenia umysłu lub skanalizowania wkurzenia. Ot, takie moje własne, nieporadne catharsis.

Na ‘wkurzakową’ prywatność przyszła kryska, gdy uległam namowom pewnej pani o wdzięcznym nicku zaczynającym się na ‘A’, a kończącym się liczbą naturalną, abym zaczęła prowadzić bloga. Sekundowała jej inna pani, o nicku- zupełnie przypadkiem- również zaczynającym się na ‘A’, a kończącym liczbą pierwszą. Pierwsza ze wzmiankowanych pań szalenie biegła technicznie jest, więc mi bloga szast prast założyła, dodatki i gadżety dodała. Obie utalentowane panie ‘A’ piękne ‘wkurzaki’ namalowały, żeby Czytelnik mógł się łatwiej z ‘bohaterem’ identyfikować, a sam blog bardziej malowniczo wyglądał. W założeniu ‘wkurzaków’ miało być dziesięć.

Na początku zbytniej presji wynikającej z dzielenia się ze światem moimi ‘pisankami’ nie czułam. Nie, żebym jakaś bardzo pewna siebie była- po prostu myślałam sobie, że przysłowiowy pies z kulawą nogą ( ‘pełnosprawny’ z resztą też nie) na mojego bloga nie zajrzy, mogę więc pisać, co, jak i kiedy chcę. Co do dwu pierwszych aspektów, miałam rację. Co do trzeciego- nie. Któregoś dnia weszłam na bloga ( nie byłam tam już ze dwa dni) i oczy me piękne zauważyły wpis w czacie, od pani ‘B’, następującej treści: „Czy wkurzak na dziś przewidziany?” „Matkie Boskie!”- pomyślałam sobie w łamanej polszczyźnie, „ale umoczyłam! Od wkurzaka się już nie uwolnię, żywota nad klawiaturą dokonam, mózg połamię próbując wkurzeniu oprawę słowną nadać! Oj, biedna ja!!” Nanosekundę później przyszło olśnienie. ‘Woohoo”- pomyślałam sobie w wyszukanej angielszczyźnie, „przecież to znak niechybny, że ktoś moje ‘pisanki’ czyta i czytać chce nadal! Cool!”

Pisząc czterdziestego (sic!) ‘wkurzaka’ wiem, że warto. Zamierzam się więc jeszcze trochę ‘powkurzać’, bo to i terapeutyczne i dyscypliny uczy. Innych postanowień noworocznych nie czynię, bo i tak nigdy ich nie dotrzymuję. Albo inaczej: w tym roku postanawiam niczego innego nie postanawiać. Tym sposobem postanowienia dotrzymam i za 300 dni z okładem będę mogła powiedzieć, że się udało. To będzie dobry rok…..