piątek, 23 lipca 2010

3. Autokorekta

Mój komputer posiada funkcję autokorekty. Wiem, wiem, nie ma się czym chwalić- każdy komputer ją ma. Ale mój, oprócz posiadania, ma jeszcze wielką ochotę używania jej. Poważnie- mój komp jest prawdziwym wirtuozem w tej dziedzinie.

Siadam ci ja na moim starym, wysłużonym krześle, włączam urządzenie elektryczne
( bo tym komputer jest- urządzeniem), otwieram Worda i zaczynam pisać. Humor mi dopisuje, uśmiech rozświetla twarz. Na białej ‘kartce’ zaczynają pojawiać się kształtne literki Times New Roman. Odrobina wysiłku intelektualnego pozwala ułożyć rzeczone literki w słowa, a te w zdania. Teraz zaczyna się robić trudniej- należy zdania ze sobą powiązać tak, aby wyraziły wszystko, co pomyśli głowa. Uśmiech na twarzy zaczyna lekko zanikać (trudno jest przecież uśmiechać się i myśleć jednocześnie). Walka z materią słowną jest zawsze na śmierć i życie, nie ma remisów- albo wygrywasz, albo nie.

Tak, więc walczę, zmagam się, potykam z własnymi ograniczeniami w materii składania zdań. Zwoje mózgowe zwijają się w kuleczki tak zwinięte, że żaden, nawet najczulszy, rezonans magnetyczny by ich nie wykrył. Po uśmiechu nie ma już nawet śladu- zastępuje go grymas zmęczenia. Jedynie zupełnie irracjonalny przymus doprowadzenia do końca sprawy rozpoczętej nie pozwala mi kliknąć na magiczny krzyżyk w prawym górnym rogu ekranu. Krzyżyk jest magiczny, bo ma moc unicestwiania, zabiera ze sobą zdania tak splątane, że zadusiły swoim uściskiem treść. Pyk i nie ma. I tak łatwo uwierzyć, że nigdy nie było.

Ale on jest- tekst gapi się na mnie z ekranu monitora, niemal słyszę jego drwiący metaliczny głosik, który szepcze mi do ucha: ‘Ależ jestem kiepski, rany, jaki ja kiepski jestem!’ Przeraźliwie potrzebuje pomocy, więc wstaje, udaje się po lampkę boskiego nektaru, w którym jest prawda i w tym miłym towarzystwie przystępuję do kontynuowania pojedynku. Wcześniej czy później czerwona lampka w głowie rozpala się coraz intensywniejszym światłem. Kształtne literki Times New Roman mnożą się szybko i sprawnie, swobodnie rozlewają się po ekranie, wydaje się nawet, że dobrze czują się w swoim towarzystwie. Zaczynam wygrywać, tak mi się przynajmniej wydaje. O, sancta simplicitas!

Jak mogłam zapomnieć, że muszę zmierzyć się jeszcze z wirtuozem autokorekty!
Mój komputer działa podstępnie i z zaskoczenia, atak jest zawsze zmasowany i obliczony na totalne wyniszczenie przeciwnika. Żadne tam łagodne upomnienia czy sugestie. Maszyna atakuje z furią słonia, którego rozbolał kieł. Wypluwa z siebie propozycje ulepszenia moich myśli z szybkością, której mógłby mu pozazdrościć każdy karabin maszynowy. Czepia się wszystkiego- przecinków, odstępów, fragmentów, wtrętów, skrętów i odmętów. Uff!

Wkurza mnie mechaniczna autokorekta wytworów moich myśli. Bo co taki komp wie o strachu, zmęczeniu, radości, smutku czy kacu. Nic nie wie, bo niczego wiedzieć nie musi. W jego mechanicznym świecie one nie istnieją, byłyby zbędnym balastem w uporządkowanym świecie maszyn. Ale to nie przeszkadza mu mieć czelność uzurpowania sobie prawa do poprawiania mnie, korekty moich myśli z wdziękiem nosorożca i taktem neandertalczyka, którego niewytłumaczalny splot okoliczności przeniósł na przyjęcie na dworze królewskim. Uzurpator panoszy się bezwstydnie, butnie ingeruje w sprawy, o których pojęcia mieć nie może. Co za pycha i brak samokrytycyzmu!

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że czasami ma rację. I wtedy moja ludzka pycha cierpi katusze. I to za sprawę maszyny. I wkurzam się coraz bardziej, póki wkurzenia nie zastąpi zwiewne jak poranna mgła nad letnia łąką, ale jednak- poczucie wdzięczności.

2 komentarze:

Becia pisze...

Aylla!! Super tekst!!! Z poczuciem humoru, ale także skłaniający do refleksji. Pozdrowionka!!

Aylla pisze...

Bardzo dziękuję za komplement i pozdrawiam.