piątek, 30 lipca 2010

9. Czego nie było

Niezapisane myśli, nieprzeczytane książki, nieobejrzane filmy, ludzie, których nie poznałam, miejsca, których nie dane mi było odwiedzić- ot, cała galeria wkurzaków. Zanim szanowny czytelnik wpadnie w panikę, pragnę uspokoić- nie będzie to podsumowanie mojej mizernej egzystencji na tej planecie, postaram się ustrzec patosu i napuszenia. Trochę się tylko powkurzam. Na samą siebie, bo to moja wina. Wszystko powyższe by się stało, gdyby nie ulubiona i najbardziej hołubiona wada ludzkości. I moja.

Lenistwo jest łagodną i długodystansową forma intelektualnego samobójstwa. Każdy ludzki organ, który nie jest systematycznie trenowany, zaczyna obumierać. Tyczy także mózgu. A może przede wszystkim mózgu. Niestety, jak do tej pory nikt jeszcze nie wymyślił automatów sprzedających myślenie w puszkach.

Lenistwo jest sprytne- przybiera najróżniejsze formy, przywdziewa wyrafinowane maski, niektóre można nawet pomylić z pracowitością. Lenie zawsze mają ochotę coś robić, problem w tym, że tak wiele energii zużywają na ustalenie, co właściwie winno być zrobione, że na wykonanie zadania brakuje im już siły. Ale ponoć dobre chęci też się liczą.

Francuzi mówią, że lenistwo jest umiejętnością odkładania nieprzyjemnej pracy tak długo, aż jej wykonanie stanie się zbyteczne. Z tego wynikają przynajmniej dwa zyski: człowiek się nie narobi, a świat nadal będzie trwał, nie zawali się i nie wpadnie w oszalałą panikę. Świetnie, tylko, że w zachwyt też nie wpadnie. A i samozadowolenie cicho siedzi, i tylko skrzywioną twarz ukazuje w lustrze, gdy leniuszek przed nim nieopatrznie stanie.

Lenistwo to luksus pozorny- nic nie muszę, niczego nie jestem nikomu winna. Niestety, w ogólnym rozrachunku, może z takiego myślenia zostać tylko ‘nic’. Bo nic zawsze jest nic, bez względu na kontekst.

Lenistwo to dług, który spłacam wobec samej siebie- raz lepiej, raz gorzej. Jest złośliwe i okrutne, bo leniwcza porażka boli od razu, a zwycięstwo przynosi skutki odroczone, czasami tak odległe w czasie, ze nie zawsze widać związek przyczynowo-skutkowy między podjętym wysiłkiem, a chwilą triumfu.

No i jest wkurzakiem, który uparcie jest i zerka na mnie, gdy leżę do góry brzuchem. Stęka, jakby był sofą, na której leżę, jakby to on nosił na sobie mój ciężar! I jeszcze te miniruszki chudymi łapkami znaczące: „Oj, niedobra ty! Znowu pozwalasz, żeby Ci się mózg rozleniwiał. Wstyd!” „A paszoł won, wkurzaku jeden! A co ci do tego, nie twoje małpy, nie twój cyrk! Do kąta marsz i siedzieć tam. Już!” Wkurzak trochę się ociąga, ale do kąta maszeruje, powłóczy swoimi krótkimi nóżkami, a nie okrągłej facjacie maluje mu się…. współczucie. Bo wkurzak swoje o życiu i ludziach wie, gdyby nie wiedział, to by mnie nie wkurzał. Bo ja czasami wkurzakowi tej wiedzy zazdroszczę. Tak więc leże jeszcze trochę, po czym, z ociąganiem, spuszczam po jednej nodze na podłogę. Łapie wyprost. Jak się powiedziało ‘A’….. Idę do kąta, pojednawczo wyciągam rękę do wkurzaka. „Chodź, wkurzak, popiszemy trochę, niech będzie po twojemu.” Wkurzak się trochę mizdrzy, ale koniec końców, daje się przekonać. Siada obok mnie i patrzy jak uderzam w klawisze klawiatury. W sumie, to taki osobisty wkurzak, w ograniczonych ilościach, nie jest zły.

4 komentarze:

Wkurzak pisze...

& Amber: No i co, wkurzona? *chichocze złośliwie*

Amber7 pisze...

Ja? A niby z jakiego powodu?

Amber7 pisze...

Sposob w jaki to wszystko opisujesz sprawia, ze zaczynam odczuwac sympatie do wszystkich Wkurzakow :P

Aylla pisze...

Polubić Wkurzaka- oto początek przyjaźni na całe życie :)