sobota, 24 lipca 2010

4. Wysokie stołki barowe

Ktokolwiek je wymyślił, nie lubił ludzi. Nie mnie w szczególności, generalnie gatunek homo sapiens nie znajdował się na liście jego/jej ulubieńców. (Stawiam bardziej na to, że był to facet, kobiety są zbyt rozsądne, aby coś takiego zaproponować współplemieńcom.) Wysokie stołki barowe mają za zadanie zrównanie poziomu wzroku obsługi z poziomem wzroku klienta, aby ten drugi został w porę zauważony i sprawnie obsłużony. Tak, jak mniemam, mówi teoria. Ale nawet najlepsze założenia teoretyczne czasami nie wytrzymują konfrontacji z brutalnością rzeczywistości.

Wkurza mnie dyndanie na wysokim stołku barowym- nie jest to zbyt ergonomiczna pozycja dla ludzkiego organizmu. A dyndać muszę, bo z reguły nie sięgam do podnóżka (jeśli taki w ogóle jest). Więc tak sobie wiszę i myślę, ze skoro barman widzi mnie ponad barem, to pewnie szybciutko się zjawi i napoi. A gdzie tam! Widzieć to może i mnie widzi, ale napoić chęci nie ma. Przecież on/ona (ale częściej on) jest w pracy, a nie na wyścigach, więc spieszyć się nie musi. Pozioma równość nie popłaca- przynajmniej mnie. A i barmanowi też, bo czym dłużej dyndam, tym mniejszą mam chęć na pozostawienie sowitego napiwku.

Wreszcie dane mi jest zamówić jakiś nektar. Barman znika na długie minuty gdzieś
w ustronnym kącie ( swoją drogą to niesamowite, że barmani zawsze potrafią się zaszyć w jakimś ustronnym kącie, nawet jeżeli bar jest półokrągły i – zdawałoby się- kątów nie ma). A ja dyndam. Powoli moje ciało zaczyna odczuwać efekty przeciążenia- cała krew z łoskotem spływa do dyndających nóg, spragniony krwi mózg zaczyna kombinować, którą z mniej potrzebnych funkcji organizmu odłączyć, żeby starczyło paliwa do obsłużenia tych niezbędnych.

Znikąd pojawia się przede mną barman i stawia na blacie zamówionego drinka. Jest się wreszcie z czego cieszyć! Chacha – nie do końca. Krzesło, z którego dyndam jest zawsze tak ustawione, aby dyndająca nie była w stanie wygodnie oprzeć się przedramieniem o bar. Ma dyndać całościowo, ale nie ładować łapy na stół. Ponoć cierpienie uszlachetnia. A gdyby jakiś pomysłowy Dobromir próbował przysunąć stołek bliżej i poprawić sobie komfort picia, szybko się przekona, gdzie jego miejsce. Do dyndania wróć- stołek przykręcony jest do podłogi tak solidnie, że tylko nadludzka siła byłaby w stanie przekonać go do drgnięcia choćby o cal, choćby o milimetr.

Tak więc dyndam bezsilnie z następnym kieliszkiem w na wpół wyprostowanej ręce. Powoli akceptuję niewygody dyndania, a nawet odwzajemniam uśmiech mijającego mnie barmana (oni zawsze ofiarowują ten uśmiech, kiedy dochodzą do wniosku, że klient już swoje wycierpiał i coś mu się od obsługi za te męki należy).

Dopijam drinka i wychodzę z baru. Wtapiam się w falującą, rozedrganą rzekę przechodniów i płynę z jej nurtem. Tymczasowo chwiejnym krokiem ruszam w podróż, która pewnie zawiedzie mnie znów do jakiegoś baru z wysokimi stołkami, znikającymi barmanami i przemijającym zbyt szybko uśmiechem.

Brak komentarzy: