niedziela, 22 sierpnia 2010

17. SHOP-TILL-YOU-DROP

Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus. Większość sklepów na Marsie jest typu „drive-in”, na Wenus dominują galerie handlowe. To tłumaczy odmienne podejście obu płci do tematu robienia zakupów: dla mężczyzn liczy się szybkość, dla kobiet doświadczenie kupowania. Sądząc z przynależności płciowej, powinnam z upodobaniem oddawać się bieganiu po sklepach i wyszukiwaniu okazji. Tak jednak nie jest.

Gdy wyruszam po zakupy Wkurzak wyrusza ochoczo w stronę sofy, aby się na niej wygodnie rozłożyć. Wie, że ma dzień płatnego urlopu- nic nie musi robić, wkurzanie odbędzie się samoistnie, bez jego udziału. Wkurzak, jak każdy darmozjad, kocha takie sytuacje. Bierze do łapy pilota i ogląda każdy kanał przez jakieś pięć sekund, a potem klik na następny. I tak w kółko: pięć sekund, klik, pięć sekund, klik, pięć sekund….. Zaczynam czuć lekką ulgę, że wychodzę z domu.

Wkraczam do świątyni zakupów z mocnym postanowieniem, że tym razem będzie inaczej- sprawnie znajdę potrzebny sklep, w rzeczonym sklepie szybko odnajdę potrzebną rzecz, uiszczę stosowną zapłatę i biegusiem do domu. Ale się Wkurzak zdziwi, gdy pojawię się w progu tak prędko i z uśmiechem zamelduję wykonanie zadania!

Niestety, w sklepie nr 1 nie ma odpowiedniego dla mnie rozmiaru. W sklepie nr 2- odpowiedniego koloru. Sklepy 3-10 też okazują się porażką. Cztery kilometry później ląduję z powrotem w sklepie nr 4, bo jak zwykle mi się kierunki pokręciły i po wyjściu ze sklepu nr 18 ruszyłam trasą, którą do niego przyszłam. Zdarza mi się to nagminnie i tłumaczy nadmierny przebieg kilometrowy. Nie, tak dalej być nie może! Obieram kurs na kawiarnię: zasilę organizm kofeiną, odsapnę chwilę, dam odpocząć nogom.

Kawiarnia usytuowana jest w jednym z holi, oferuje miękkie fotele i kilkanaście rodzajów kawy. Niestety, oparta jest na planie koła, więc po zakończeniu konsumpcji muszę ostro wysilić mózg, aby określić kierunek już przeze mnie zbadany i wybrać nowe terytorium do eksploracji. Ruszam, rozglądając się czujnie, czy aby jakiś sklep się nie powtarza. Nie. Same nowe, niezbadane. Szukajcie, a znajdziecie. Szukam, więc… i szukam….. i szukam.

Kakofonia dźwięków dobiegających ze wszystkich kierunków na raz zaczyna wprowadzać mnie w niemal hipnotyczny stan. Wodzę nieprzytomnym spojrzeniem po niekończącej się tasiemce wystaw kuszących promocjami, obniżkami, rabatami i innymi „ami”. Przeciskam się w gęstniejącym tłumie (zrobiło już się popołudnie i wiele osób wybrało się na zakupy po pracy). Atakujące mnie zewsząd kolory stają się zbyt jaskrawe, zaczyna brakować mi powietrza. Już, już mam się poddać, ale wyobrażam sobie triumfującą minę Wkurzaka, gdy pojawię się w domu z podkulonym ogonem i pustymi rękami. O nie, niedoczekanie twoje! Walczę dalej, choć z coraz mniejszą wiarą w sukces.

Sklep nr 3957. Wreszcie mogę odtrąbić zwycięstwo i zataszczyć wybraną rzecz do kasy. Jeszcze tylko rutynowe dla mnie zamieszanie wynikające z nieumiejętności zapamiętania, który PIN przynależy, do której karty. Na szczęście trafiam na wyrozumiałą kasjerkę, więc wstyd tym razem tylko średni. A teraz biegusiem do domu, pochwalić się łupem.

Zastaję Wkurzaka w wyśmienitym humorze, zrelaksowanego i tryskającego energią. Wkurzak jest dokładną odwrotnością mnie- przybrudzonej, z podkrążonymi oczami, psychicznie wymiętej jak pranie odwirowane na najwyższych obrotach. I wtedy mój wzrok pada na zdobycz, łup, kwintesencję moich dokonań w tym dniu, spakowaną w kolorową torebkę. I cała radość pryska, bo dochodzę do wniosku, że nie było warto. Trzeba było rozłożyć się na sofie z pilotem w ręce i skakać z kanału na kanał w odstępach pięciosekundowych. Nawet tak odmóżdżona czynność wydaje mi się bardziej stymulująca intelektualnie i estetycznie pożądana niż moja sklepowa bieganina.

Dlatego nie lubię zakupów, chyba, że na Marsie.

Brak komentarzy: